- Do środka natychmiast, każdą napotkaną osobę kierujesz do piwnicy i cisza - spojrzała na mnie krzywo po czym się uśmiechnęła.
- Przyzwyczaiłam się do tego że cuchniesz, ale dzisiaj to już przesadziłeś.
- Uwierz, chciałbym żeby ten odór był ode mnie, mówiłem do środka. - pociągnąłem ją za ramie.
- Hej!
- Mówiłem też cisza. Kris, natychmiast. - posłuchała.
Poleciałem w kierunku tych dzieci.
- Hej hej hej hej, koniec zabawy i idziemy do środka.
- Co? - odpowiedziała Sonia. - No weź... Teraz moja kolej.
- Ja nigdzie nie idę. - oznajmił Miles.
- Słuchajcie mnie, jeśli zaraz nie wejdziecie do środka, to możecie się już nigdy nie pobawić. Błagam chodźcie za mną.
Sam w to nie wierzyłem, ale ruszyły.
- Biegiem. - rzuciłem jeszcze.
Po wejściu do środka zaraz wpadłem na grupkę osób kłócącą się z Crystal. No to są chyba jakieś żarty. Zauważyli mnie.
- Dzieciaki, schowajcie się w pralni. - skinęły głowami na znak, że zrozumiały.
- Daniel, o co chodzi? Czemu mamy się chować? - odezwał się ktoś.
- Kurwa, dzieciaki mają więcej rozumu niż wy. Chcecie wiedzieć co? Do bram dochodzi właśnie fajna grupka śmierdzieli.
- To walczmy, a nie. - prychnął Luke.
- Walczmy? - podszedłem i pchnąłem go w bark, patrząc nieprzyjaźnie w oczy. - Mogę wypuścić cię tam samego na przeciw jakiejś pięćdziesiątce tych stworów.
- Pię-pięćdziesiątce?
- Nie liczyłem, mniej więcej. Jak nas wyczują to jednym słowem mamy przesrane jasne?
- Nie chcę was martwić. - głos zabrała Carol. - Ale... przy bramie i tak mamy z dziesięć zombie, czy nie sądzicie, że one się zwyczajnie do nich dołączą?
- Bramy wytrzymają?
- Oczywiście, że nie.
- Wynośmy się stąd!
Musiałem zakończyć tą burze.
- Hej hej hej hej, już. Proszę, chodźmy po prostu do tej pieprzonej piwnicy, tam jest broń, jak będzie trzeba to...
- To wszyscy zginiemy. - Znów odezwał się Luke, zignorowałem go i ruszyłem, a reszta za mną, nawet ten pajac.
Każdą napotkaną osobę zabieraliśmy ze sobą, weszliśmy do środka, starsze osoby wzięły sobie po pistolecie, do tego nożu, siekierze, maczecie, czy tasaku. Usiedliśmy w ciszy, ktoś się do mnie przytulił, była to 10- letnia Lily.
- Daniel... boję się. - płakała.
Zdecydowanie nie nadawałem się do takich spraw... To Chris, Aaron i Kate bawią się we wrażliwe duszyczki, ja jestem ten nie dobry, halo.
- N-no, już.. spokojnie. - nieśmiało położyłem jej rękę na ramieniu, a drugą miziałem ją po włosach. Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem, a ja musiałem ukrywać, że tak naprawdę... boję się jak cholera. Spojrzałem na twarz z każdego ze świadomością, że jeśli one się tu dostaną... Niewielu przeżyje.
- Hej, mogę go porwać na chwile? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos Carol, mówiła do Lily, ta nieśmiało przytaknęła i mnie puściła, Carol zaś pociągnęła mnie za ramię, stanęliśmy w rogu, podeszła do nas jeszcze czwórka starszych osób.
- Więc... jak daleko były gdy je zauważyłeś?
- Na ich tępo... Z 10 minut od nas.
- Czyli teoretycznie powinny już tu być.
- Sugerujesz pewnie, że ktoś powinien to sprawdzić? - wzruszyła ramionami.
- Ja pójdę. - wszyscy spojrzeli w kierunku Amy. Nie widziałem jej od momentu kiedy przyznała się, że to ona zajmowała się Mayą. Wyglądała jakby nie spała od tygodnia, aż zrobiło mi się jej żal.
- Jesteś pewna?
Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi. Wszyscy usiedli i czekali...
***
- Nie ma jej już z godzinę.
- Crystal, nie przesadzałbym, nie ma jej może 10 minut.
- Tak Carol, ale chyba przyznasz, że to za długo. - wtrącił się Luke.
Mieli racje, wyjście przed budynek i powrót powinien zająć jej maksymalnie 4 minuty, trzeba było podjąć decyzje.
- Pójdę zobaczyć co z nią.
Nikt się nie odezwał. Wychodząc czułem na sobie odprowadzające spojrzenia. Wyszedłem przed budynek i już wiedziałem, że dzieje się najgorsze - dobijają się do bramy. Westchnąłem bezsilnie, ale zaraz pożałowałem, ta 'woń' sprawiła, że zacząłem się dusić. Jednak to nie to było najgorsze. Na bramie stała Amy, zamarłem.
- A-Amy... - szepnąłem.
W sumie to było bez sensu, jak mogła usłyszeć? Z drugiej strony nie chciałem się drzeć, jeszcze bardziej bym je rozjuszył. Spojrzałem pod nogi, tuż obok mnie leżał kamyczek, chwyciłem go i cisnąłem w kierunku dziewczyny, spadł jej pod nogi, odwróciła się, z daleka było widać, że płacze.
- Tak mi przykro Daniel...
- C-co? Co ty wygadujesz? Schodź stamtąd natychmiast! - podszedłem bliżej żeby słyszała.
- Przykro mi z powodu Mai.. Z powodu tych dzieci, które za chwilę umrą. Ich jest za dużo, brama nie wytrzyma.
- Nikt nie wini cię za Mayę... I nikt nie zginie, coś poradzimy. Ale cholera, zejdź stamtąd.
- Radzę wam się wynosić. - wydawała się nie słuchać co do niej mówię, co mnie irytowało.
- Złaź... stamtąd.
Uśmiechnęła się.
- Tylko to przyśpieszę, nie chce uciekać i dalej tak żyć, wiesz? Z tym pieprzonym poczuciem winy. Jak byś się czuł wiedząc, że dobra dziewczyna przez ciebie odeszła z grupy? A dlaczego? Bo zabiłam małe dziecko. Nie chcę uciekać, nie chce walczyć.
- O czym ty mówisz? - byłem oszołomiony.
- Powodzenia Daniel.
To stało się w kilka sekund. Uśmiechnęła się, zamknęła oczy, rozłożyła ramiona i po prostu poleciała w tył. Jedyne co było potem słychać, to jęki zadowolonych potworów, ona nawet nie krzyknęła. Zasłoniłam usta ręką.
- AMYYY! - usłyszałem za sobą małą Sonie, która ruszyła biegiem w kierunku bramy. Złapałem ją i zakryłem buzie zanim zdążyła wrzasnąć drugi raz.
- Nie powinnaś wychodzić z piwnicy. - wyrwała mi się.
- Musimy ją ratować!
- Mel, już jej nie pomożemy. - zalała się łzami i pobiegła do piwnicy, ruszyłem za nią, ale była w amoku, nie mogłem jej dogonić. Z chwili na chwilę było co raz gorzej.
- Ona nie żyje! - usłyszałem zapłakaną dziewczynkę. - Amy.. Amy nie żyje. - padła zapłakana.
Wszedłem akurat do pomieszczenia, nikt nie wiedział co powinien zrobić, wpatrywali się w zapłakaną Sonie. Zaczęło się.
- Ale jak to nie żyje?
- Co się stało?
- One ja zjadły?
- Jak? Miała wyjść na chwilę.
Przeszedłem przez płaczące i gadające dzieci, Luke, Carol, Crystal, Dake, John, Melanie patrzyli na mnie, lecz nic nie powiedzieli.
- Zabiła się, po prostu tam skoczyła. Nawet nie krzyknęła gdy ją rozszarpywały. Dobijają się do bramy, długo nie wytrzyma. Każdy kto może bierze broń i idzie ze mną, musimy pozabijać te z przodu, żeby te z tyłu miały problem z podejściem do bramy.
Mówiąc to sprawdzałem magazynki w broniach i schowałem zapasy amunicji po kieszeniach, po czym skierowałem się do wyjścia.
- Daniel. - Carol mnie zatrzymała. - Po prostu ucieknijmy, to nie ma sensu. Nawet jak teraz damy rade... Ich będzie przybywać.
- Będę walczył. Te dzieciaki nie poradzą sobie na zewnątrz, a my za długo dbaliśmy o to miejsce, żeby teraz odejść. - pokręciła głową. - KAŻDY KTO CZUJE SIĘ NA SIŁACH BIERZE BROŃ I RUSZA ZA MNĄ, CZEKAM PRZED WEJŚCIEM.
- Sły-słyszeliście go. - odezwała się dziewczyna Aarona. Cóż, Melanie nie miała instynktu przywódcy, ale chyba poczuła odpowiedzialność i przede wszystkim obowiązek zastąpienia chłopaka. Lepiej późno niż wcale. - Dzieciaki zostańcie tutaj. Bierzemy miecze, położymy się na bramie i będziemy wbijać im w głowy, nie marnujmy amunicji, macie dwie minuty... Jazda.
Wymieniliśmy blade uśmiechy i wyszliśmy na dwór, bramy się trzęsły, po chwili dołączyło do nas 10 osób, po kolei weszliśmy.
- Szybkie zdecydowane ruchy. Nie pozwólcie żeby was pociągnęły, albo by miecze wypadły.
I tak gdzieś w majowe południe 2017 roku, zaczęła się legendarna bitwa o ośrodek między zombie i ludźmi. Szło nieźle, miecze zgrabnie zatapiały się w głowach, nagle zostałem oszołomiony przez strzał, to był John, który zastrzelił zimnego, który nadal zajmował się zjadaniem resztek Amy, spojrzałem na niego i skinąłem głową. Po chwili miecze nie sięgały celów.
- Wstawać. - wydałem rozkaz, wszyscy posłuchali. - Wykończymy jeszcze dwa rzędy.
Oddałem pierwszy strzał. Powaliliśmy dwa rzędy.
- Daniel, spójrz. - odezwała się Carol i kiwnęła głową w lewą stronę.
Strzały ściągnęły kolejnych sztywniaków z okolic, wychodzili z lasów, na razie była ich dziesiątka, z czego pod bramą nadal była może trzydziestka.
- Strzelamy dalej? - spytał Luke, ale już nie wiedziałam.
Po prostu się wyczerpałem, stałem tam, spoglądałem w dół i widziałem te szpetne mordy wyciągające łapy po to by mnie zeżreć, strzeliłem do dwóch brzydali, po czym opuściłem broń i zamknąłem oczy.
- Nie wiem.
- Nie poddawajmy się, nie teraz. - Melanie położyła mi rękę na ramieniu, spojrzałem za nią zrezygnowany.
Widziałem, że taka walka czeka nas z dnia na dzień... Każda walka będzie przyciągała ich tu więcej i więcej, po prostu nie widziałem już sensu. Usiałem i dalej na nie patrzyłem, po czym ciężko westchnąłem i spuściłem głowę.
- Nie wiem...
Przez moment jednym co było słychać były odgłosy sztywniaków.
- Daniel...
Tak, wiedziałem o co chodzi, z oddali usłyszeliśmy warkot silnika.
- Wrócili. - pisnęła uradowana Melanie.
- Tylko nie bardzo mają jak wjechać. - odpowiedział jej Luke.
Wszyscy wpatrywali się w samochód jak zaczarowani. Sztywni też się zainteresowali. Kiedy auto dzieliło jakieś 8 metrów od tej wesołej gromadki pod nami, z auta wyskoczyła Kate.
- Hej piękności! Tak wy! Spójrzcie tutaj! - zaczęła skakać i wyginać się jak szalona. - Myślicie, że ci na górze są smaczni? To spróbujcie mnie złapać, nie równają się ze mną!
Zadziałało, wszystkie zombie ruszyły w jej kierunku, Aaron wycofał, a Kate biegła radośnie przy aucie ciągle coś wykrzykując, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Wariatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz