środa, 25 maja 2016

Galilaee, vicisti!

Zeskoczyłem z płotu wywalając się na ziemie, tego jak się trzęsłem nie dało się opisać słowami, popatrzyłem na grupkę dzieciaków bawiącą się w klasy przed budynkiem i Crystal leżącą na trawie, podbiegłem do niej.
- Do środka natychmiast, każdą napotkaną osobę kierujesz do piwnicy i cisza - spojrzała na mnie krzywo po czym się uśmiechnęła.
- Przyzwyczaiłam się do tego że cuchniesz, ale dzisiaj to już przesadziłeś.
- Uwierz, chciałbym żeby ten odór był ode mnie, mówiłem do środka. - pociągnąłem ją za ramie.
- Hej!
- Mówiłem też cisza. Kris, natychmiast. - posłuchała.
Poleciałem w kierunku tych dzieci.
- Hej hej hej hej, koniec zabawy i idziemy do środka.
- Co? - odpowiedziała Sonia. - No weź... Teraz moja kolej.
- Ja nigdzie nie idę. - oznajmił Miles.
- Słuchajcie mnie, jeśli zaraz nie wejdziecie do środka, to możecie się już nigdy nie pobawić. Błagam chodźcie za mną.
Sam w to nie wierzyłem, ale ruszyły.
- Biegiem. - rzuciłem jeszcze.
Po wejściu do środka zaraz wpadłem na grupkę osób kłócącą się z Crystal. No to są chyba jakieś żarty. Zauważyli mnie.
- Dzieciaki, schowajcie się w pralni. - skinęły głowami na znak, że zrozumiały.
- Daniel, o co chodzi? Czemu mamy się chować? - odezwał się ktoś.
- Kurwa, dzieciaki mają więcej rozumu niż wy. Chcecie wiedzieć co? Do bram dochodzi właśnie fajna grupka śmierdzieli.
- To walczmy, a nie. - prychnął Luke.
- Walczmy? - podszedłem i pchnąłem go w bark, patrząc nieprzyjaźnie w oczy. - Mogę wypuścić cię tam samego na przeciw jakiejś pięćdziesiątce tych stworów.
- Pię-pięćdziesiątce?
- Nie liczyłem, mniej więcej. Jak nas wyczują to jednym słowem mamy przesrane jasne?
- Nie chcę was martwić. - głos zabrała Carol. - Ale... przy bramie i tak mamy z dziesięć zombie, czy nie sądzicie, że one się zwyczajnie do nich dołączą?
- Bramy wytrzymają?
- Oczywiście, że nie.
- Wynośmy się stąd!
Musiałem zakończyć tą burze.
- Hej hej hej hej, już. Proszę, chodźmy po prostu do tej pieprzonej piwnicy, tam jest broń, jak będzie trzeba to...
- To wszyscy zginiemy. - Znów odezwał się Luke, zignorowałem go i ruszyłem, a reszta za mną, nawet ten pajac.
Każdą napotkaną osobę zabieraliśmy ze sobą, weszliśmy do środka, starsze osoby wzięły sobie po pistolecie, do tego nożu, siekierze, maczecie, czy tasaku. Usiedliśmy w ciszy, ktoś się do mnie przytulił, była to 10- letnia Lily.
- Daniel... boję się. - płakała.
Zdecydowanie nie nadawałem się do takich spraw... To Chris, Aaron i Kate bawią się we wrażliwe duszyczki, ja jestem ten nie dobry, halo.
- N-no, już.. spokojnie. - nieśmiało położyłem jej rękę na ramieniu, a drugą miziałem ją po włosach. Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem, a ja musiałem ukrywać, że tak naprawdę... boję się jak cholera. Spojrzałem na twarz z każdego ze świadomością, że jeśli one się tu dostaną... Niewielu przeżyje.
- Hej, mogę go porwać na chwile? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos Carol, mówiła do Lily, ta nieśmiało przytaknęła i mnie puściła, Carol zaś pociągnęła mnie za ramię, stanęliśmy w rogu, podeszła do nas jeszcze czwórka starszych osób.
- Więc... jak daleko były gdy je zauważyłeś?
- Na ich tępo... Z 10 minut od nas.
- Czyli teoretycznie powinny już tu być.
- Sugerujesz pewnie, że ktoś powinien to sprawdzić? - wzruszyła ramionami.
- Ja pójdę. - wszyscy spojrzeli w kierunku Amy. Nie widziałem jej od momentu kiedy przyznała się, że to ona zajmowała się Mayą. Wyglądała jakby nie spała od tygodnia, aż zrobiło mi się jej żal.
- Jesteś pewna?
Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi. Wszyscy usiedli i czekali...

***

- Nie ma jej już z godzinę. 
- Crystal, nie przesadzałbym, nie ma jej może 10 minut. 
- Tak Carol, ale chyba przyznasz, że to za długo. - wtrącił się Luke.
Mieli racje, wyjście przed budynek i powrót powinien zająć jej maksymalnie 4 minuty, trzeba było podjąć decyzje. 
- Pójdę zobaczyć co z nią.
Nikt się nie odezwał. Wychodząc czułem na sobie odprowadzające spojrzenia. Wyszedłem przed budynek i już wiedziałem, że dzieje się najgorsze - dobijają się do bramy. Westchnąłem bezsilnie, ale zaraz pożałowałem, ta 'woń' sprawiła, że zacząłem się dusić. Jednak to nie to było najgorsze. Na bramie stała Amy, zamarłem. 
- A-Amy... - szepnąłem. 
W sumie to było bez sensu, jak mogła usłyszeć? Z drugiej strony nie chciałem się drzeć, jeszcze bardziej bym je rozjuszył. Spojrzałem pod nogi, tuż obok mnie leżał kamyczek, chwyciłem go i cisnąłem w kierunku dziewczyny, spadł jej pod nogi, odwróciła się, z daleka było widać, że płacze. 
- Tak mi przykro Daniel...
- C-co? Co ty wygadujesz? Schodź stamtąd natychmiast! - podszedłem bliżej żeby słyszała.
- Przykro mi z powodu Mai.. Z powodu tych dzieci, które za chwilę umrą. Ich jest za dużo, brama nie wytrzyma. 
- Nikt nie wini cię za Mayę... I nikt nie zginie, coś poradzimy. Ale cholera, zejdź stamtąd. 
- Radzę wam się wynosić. - wydawała się nie słuchać co do niej mówię, co mnie irytowało. 
- Złaź... stamtąd. 
Uśmiechnęła się. 
- Tylko to przyśpieszę, nie chce uciekać i dalej tak żyć, wiesz? Z tym pieprzonym poczuciem winy. Jak byś się czuł wiedząc, że dobra dziewczyna przez ciebie odeszła z grupy? A dlaczego? Bo zabiłam małe dziecko. Nie chcę uciekać, nie chce walczyć. 
- O czym ty mówisz? - byłem oszołomiony. 
- Powodzenia Daniel. 
To stało się w kilka sekund. Uśmiechnęła się, zamknęła oczy, rozłożyła ramiona i po prostu poleciała w tył. Jedyne co było potem słychać, to jęki zadowolonych potworów, ona nawet nie krzyknęła. Zasłoniłam usta ręką.
- AMYYY! - usłyszałem za sobą małą Sonie, która ruszyła biegiem w kierunku bramy. Złapałem ją i zakryłem buzie zanim zdążyła wrzasnąć drugi raz. 
- Nie powinnaś wychodzić z piwnicy. - wyrwała mi się. 
- Musimy ją ratować!
- Mel, już jej nie pomożemy. - zalała się łzami i pobiegła do piwnicy, ruszyłem za nią, ale była w amoku, nie mogłem jej dogonić. Z chwili na chwilę było co raz gorzej. 
- Ona nie żyje! - usłyszałem zapłakaną dziewczynkę. - Amy.. Amy nie żyje. - padła zapłakana. 
Wszedłem akurat do pomieszczenia, nikt nie wiedział co powinien zrobić, wpatrywali się w zapłakaną Sonie. Zaczęło się. 
- Ale jak to nie żyje? 
- Co się stało? 
- One ja zjadły? 
- Jak? Miała wyjść na chwilę. 
Przeszedłem przez płaczące i gadające dzieci, Luke, Carol, Crystal, Dake, John, Melanie patrzyli na mnie, lecz nic nie powiedzieli. 
- Zabiła się, po prostu tam skoczyła. Nawet nie krzyknęła gdy ją rozszarpywały. Dobijają się do bramy, długo nie wytrzyma. Każdy kto może bierze broń i idzie ze mną, musimy pozabijać te z przodu, żeby te z tyłu miały problem z podejściem do bramy. 
Mówiąc to sprawdzałem magazynki w broniach i schowałem zapasy amunicji po kieszeniach, po czym skierowałem się do wyjścia. 
- Daniel. - Carol mnie zatrzymała. - Po prostu ucieknijmy, to nie ma sensu. Nawet jak teraz damy rade... Ich będzie przybywać. 
- Będę walczył. Te dzieciaki nie poradzą sobie na zewnątrz, a my za długo dbaliśmy o to miejsce, żeby teraz odejść. - pokręciła głową. - KAŻDY KTO CZUJE SIĘ NA SIŁACH BIERZE BROŃ I RUSZA ZA MNĄ, CZEKAM PRZED WEJŚCIEM. 
- Sły-słyszeliście go. - odezwała się dziewczyna Aarona. Cóż, Melanie nie miała instynktu przywódcy, ale chyba poczuła odpowiedzialność i przede wszystkim obowiązek zastąpienia chłopaka. Lepiej późno niż wcale. - Dzieciaki zostańcie tutaj. Bierzemy miecze, położymy się na bramie i będziemy wbijać im w głowy, nie marnujmy amunicji, macie dwie minuty... Jazda. 
Wymieniliśmy blade uśmiechy i wyszliśmy na dwór, bramy się trzęsły, po chwili dołączyło do nas 10 osób, po kolei weszliśmy. 
- Szybkie zdecydowane ruchy. Nie pozwólcie żeby was pociągnęły, albo by miecze wypadły. 
I tak gdzieś w majowe południe 2017 roku, zaczęła się legendarna bitwa o ośrodek między zombie i ludźmi. Szło nieźle, miecze zgrabnie zatapiały się w głowach, nagle zostałem oszołomiony przez strzał, to był John, który zastrzelił zimnego, który nadal zajmował się zjadaniem resztek Amy, spojrzałem na niego i skinąłem głową. Po chwili miecze nie sięgały celów. 
- Wstawać. - wydałem rozkaz, wszyscy posłuchali. - Wykończymy jeszcze dwa rzędy. 
Oddałem pierwszy strzał. Powaliliśmy dwa rzędy. 
- Daniel, spójrz. - odezwała się Carol i kiwnęła głową w lewą stronę. 
Strzały ściągnęły kolejnych sztywniaków z okolic, wychodzili z lasów, na razie była ich dziesiątka, z czego pod bramą nadal była może trzydziestka. 
- Strzelamy dalej? - spytał Luke, ale już nie wiedziałam. 
Po prostu się wyczerpałem, stałem tam, spoglądałem w dół i widziałem te szpetne mordy wyciągające łapy po to by mnie zeżreć, strzeliłem do dwóch brzydali, po czym opuściłem broń i zamknąłem oczy. 
- Nie wiem. 
- Nie poddawajmy się, nie teraz. - Melanie położyła mi rękę na ramieniu, spojrzałem za nią zrezygnowany. 
Widziałem, że taka walka czeka nas z dnia na dzień... Każda walka będzie przyciągała ich tu więcej i więcej, po prostu nie widziałem już sensu. Usiałem i dalej na nie patrzyłem, po czym ciężko westchnąłem i spuściłem głowę. 
- Nie wiem... 
Przez moment jednym co było słychać były odgłosy sztywniaków.
- Daniel... 
Tak, wiedziałem o co chodzi, z oddali usłyszeliśmy warkot silnika. 
- Wrócili. - pisnęła uradowana Melanie. 
- Tylko nie bardzo mają jak wjechać. - odpowiedział jej Luke.
Wszyscy wpatrywali się w samochód jak zaczarowani. Sztywni też się zainteresowali. Kiedy auto dzieliło jakieś 8 metrów od tej wesołej gromadki pod nami, z auta wyskoczyła Kate.
- Hej piękności! Tak wy! Spójrzcie tutaj! - zaczęła skakać i wyginać się jak szalona. - Myślicie, że ci na górze są smaczni? To spróbujcie mnie złapać, nie równają się ze mną!
Zadziałało, wszystkie zombie ruszyły w jej kierunku, Aaron wycofał, a Kate biegła radośnie przy aucie ciągle coś wykrzykując, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. 
- Wariatka. 

poniedziałek, 2 maja 2016

Odejście.

Obudziłam się ze strasznym bólem głowy, powoli usiadłam na łóżku. Chris spał jak zabity, wyglądał uroczo, westchnęłam ciężko i pocałowałam go w czoło, zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby nie pozwalając sobie na kolejne łzy.
Słońce dopiero wschodziło, wiedziałam, że to idealna chwila by odejść. Bez zbędnego gadania i ckliwych pożegnań, szybko znalazłam świeże ubrania, ogarnęłam się i byłam gotowa do odejścia.
Wyszłam przed budynek, było ciepło, nabrałam głęboko powietrza w płuca i zrobiłam parę kroków przed Siebie.
- Kolejna wyprawa? Nie dość ci po wczoraj? - usłyszałam za sobą głos Daniela, odwróciłam się, siedział na jednej skrzyni i wpatrywał się we mnie z lekkim zaciekawieniem.
- Dlaczego nie śpisz?
- A ty?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
- Dziwne, bo przed chwilą sama to zrobiłaś. - uśmiechnął się zgryźliwie i spojrzał na moje torby. - Odbiło ci do reszty?
- Może. Po czym wnosisz?
- Z tego co wywnioskowałem zamierzasz odejść. Ty. Dziewczyna która przed chwilą straciła siostrę, jest na skraju załamania nerwowego i chyba słabsza być nie może. - zeskoczył ze skrzyni i zmrużył oczy. - Nie łatwej przy następnej wyprawie po prostu dać buziaka jednemu z tych stworów?
- To nie misja samobójcza.
- Owszem. - przerwał mi.
- A co? Martwisz się? - wywrócił oczami, a ja uniosłam brwi. - Nie muszę ci się tłumaczyć, po prostu muszę odejść. Mam nadzieje, że nie zamierzasz mnie zatrzymać.
- Nawet jeśli byłbym Chrisem i tak by mi się nie udało, co nie? - pokręciłam głową. - No właśnie. Masz chociaż jakąś broń? - znów pokręciłam głową, pokazałam jedynie nóż który miałam w kieszeni. - Nadal uważasz, że to nie misja samobójcza? Trzymaj. - podał mi pistolet i paczkę z nabojami, było ich z 10. - W magazynku masz 6 kul. To nie dużo, ale myślę że na początek coś. Potem może coś znajdziesz.
- Co z tobą?
- No masz! Człowiek stara się być miły, a zamiast ''dziękuje'' dostaje coś takiego.
- Jasne, że jestem wdzięczna, ale sam wiesz, że najlepsi przyjaciele to z nas nie są, a tu coś takiego. - wzruszył ramionami.
- Może i masz racje. Przykro mi z powodu małej, a za wroga nigdy cię nie uważałem. Może zabrzmi, to mało wiarygodnie, ale wydaje mi się, że będę za tobą tęsknić diablico.
Wysiliłam się na delikatny uśmiech. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie z jego strony. Złapałam go za dłoń i wyszeptałam ''dziękuję'', odwzajemnił uśmiech, uścisnął mocniej moją rękę i spojrzeliśmy sobie w oczy, poczułam się... zakłopotana. Teraz nie wydawały się takie straszne. Były to oczy zagubionego chłopaka któremu po prostu ciężko okazywać emocje. Po chwili puścił mnie i poszedł otworzyć mi bramę, ruszyłam za nim.
- Mam nadzieje, że nie umrzesz. - rzucił i zamknął ją za mną. - Za szybko. - mruknął zgryźliwie.
- Dzięki, że we mnie wierzysz. - krzyknęłam ruszając przed Siebie. Wyjęłam nóż i wbiłam go w głowę pierwszemu osobnikowi napotkanemu na drodze.
Było ich sporo. Wyczuwają nas, więc pod bramami była pewna gromadka, załatwiłam tyle ile było trzeba by oczyścić drogę, nie mogłam się za szybko zmęczyć ruszyłam biegiem przez szosę.



***


Kiedy się obudziłem, słońce znajdywało się już wysoko na niebie, czułem się wyspany, tak... po wczorajszym dniu potrzebowałem takiej regeneracji sił, tym bardziej, że dziś była moja kolej na polu. Jednak czegoś mi brakowało, usiadłem.
- Kate? - nie było odzewu. - Kate! 
Z każdym krzyknięciem narastał we mnie niepokój, czy ona... Nie, nie mogłaby. Nie zostawiła mnie od tak, kiedy spałem. 
Zerwałem się z łóżka i zacząłem poszukiwania. Pierwsza na liście była pralnia ponieważ tym dzisiaj miała się zajmować, niestety na miejscu ujrzałem jedynie Lucy, składającą ubrania z ponurą miną. Tak, z ponurą miną... nie da się ukryć, że nie spotkałem dzisiaj uśmiechniętej osoby. Śmierć Mai poruszyła nas wszystkich. 
- Nie powinno być tu z tobą kogoś jeszcze? 
- Kate, tak. Nie przyszła, nie mogłam jej znaleźć, poprosiłam Amandę żeby mi pomogła.
Ręce zaczęło mi się pocić, wyszedłem przed budynek z nadzieją, że może wzięła warte, albo zaszyła się na dachu, niestety, na płocie siedział tylko Daniel.
- Cholera. - mruknąłem i ruszyłem w stronę schodów na dach.
- Nie znajdziesz jej tam. 
- Co? 
- Mówię, że jej tam nie znajdziesz.- Daniel, odwrócił się w moją stronę i wzruszył ramionami. - Odeszła. 
- Nie żartuj. - patrzył na mnie z twarzą bez wyrazu. - Nawet kurwa nie żartuj. 
- Nie unoś się stary. - chłopak odłożył broń i zszedł na dół. 
- Kiedy? - byłem cały rozdygotany, mówiłem przez zęby, myślałem że zaraz coś rozwalę. 
- Przed wschodem słońca. 
Czyli zrobiła to... odeszła po cichu, zapewne tak chciała... nie afiszować się. Ale czy pomyślała o mnie? 
- Czekaj, widziałeś ją? - kiwnął twierdząco głową idąc powolnym krokiem w moją stronę. - Wi-widziałeś ją i jej nie zatrzymałeś? 
- Można tak powiedzieć. 
- Kurwa mów po ludzku!
- Mówiłem, żebyś się nie unosił koleś. Widziałem ją, a nawet z nią rozmawiałem. Koniec końców, otworzyłem jej bramę, po czym za nią zamknąłem. - nie wytrzymałem.
- Ty! 
Rzuciłem się na niego jak szalony, jednak był szybszy, silniejszy i miał przewagę, był spokojny. Ten jego cholerny spokój zawsze doprowadzał mnie do szaleństwa. Odepchnął mnie i ustawił się w gotowości na każdy mój atak. Nasza konwersacja przyciągnęła paru gapiów, znów podjąłem atak jednak tak samo nieskuteczny, wylądowałem na ziemi, nie myślałem racjonalnie, wyjąłem spluwę i wymierzyłem prosto w głowie bruneta. 
- Ej ej ej ej - ten uniósł ręce. - Nie ponosi cię? 
- Stul... twarz. - stałem ciężko oddychając i patrząc na niego ze wstrętem. - Jak mogłeś? - potrząsnąłem ręką w której trzymałem broń, przez co Daniel zrobił krok do tyłu. 
- Chciała tego. 
- Wybaczcie, że wam przerwę chłopcy. - usłyszeliśmy po prawo głos Aarona. - ale przygląda wam się grupka przestraszonych dzieciaków. Mich, odbiło ci? Chcesz ściągnąć tu zimnych z całej okolicy? 
Daniel prychnął. 
- A może ''chcesz zabić najlepszego kumpla?'' - spojrzał wymownie na naszego dowódce, a tamten uśmiechnął się delikatnie wywracając oczami. 
- Dobra, co się tu dzieje? - dołączyła do nas Melanie, dziewczyna Aarona. 
- Zabił ją. 
- Co? J-ja nikogo nie zabiłem, oszalałeś?! 
- Dałeś jej wyjść tam samej, to jednoznaczne z zabiciem. Jesteś śmieciem. Wiem, że nigdy jej nie lubiłeś, ale skazać kogoś na śmierć?! - odbezpieczyłem broń, byłem gotów na oddanie strzału, wszyscy zamarli. 
W jednej chwili jednak ktoś chwycił mnie od tyłu i powalił na ziemie, a ja zachowałem się jak ciota... zacząłem szlochać. 
- Odeszła... jest tam sama... i to przez niego. - wszyscy zebrani patrzyli na mnie z przejęciem, a już wiedziałem, że nasz osiłek Carl trzymał mnie w żelaznym uścisku.

***


Cóż, początki nie były trudne, okolice znałam dokładnie z wypadów, wiedziałam gdzie mogłabym potencjalnie się ukryć Jednak droga na pieszo była cięższa niż samochodem. Ale niestety, przed tą zarazą mnie miałam prawka i nie skorzystałam z lekcji prowadzenia które prowadziła Gwen. Musiałam sobie radzić. Słońce było wysoko na niebie gdy faktycznie poczułam się zmęczona, na szczęście dochodziłam już do pierwszego sklepu. Miałam tylko nadzieje, że nie spotka mnie tam niespodzianka w postaci na nowo żywych. Zostało mi kilka metrów by go ujrzeć, ale moje nadzieje poszły na marne.
Na szybko zdążyłam policzyć ośmiu umarlaków, jednak coś było nie w porządku. Nie chodziły sobie luzem w okolicy sklepu, a dobijały się do drzwi, to znaczyło jedno. Ktoś był w środku. 


***


- Lepiej ci? - podeszła do mnie Hanna, 12-letnia dziewczynka i podała mi butelkę wody. 
- Trochę. - odpowiedziałem, biorąc łyk. - byłoby lepiej gdyby KTOŚ nie przykuł mnie kajdankami do rury! 
- Sorry stary, ale mierzyłeś do Daniela. Myślę, że się ze mną zgodzisz, że miałem prawo uznać cię za potencjalne zagrożenie. - odezwał się Aaron, zaczął kierować się w moja stronę. 
Westchnąłem. 
- Błagam, znajdźmy ją. 
- Chris...
- Nie! Nie mogła odejść daleko! Zna okolice! Mogła pójść do najbliższego sklepu i się tam zatrzymać. 
- Marne insynuacje.
- Nie prawda, Aaron... weźmy auto i po nią pojedźmy. 
- Nie chce cię martwić, ale odeszła z własnej woli, po cichu. Myślisz, że zechce wrócić od tak? 
- Przekonam ją. 
- Nie zgadam się, to ryzykowne. A jeśli ktoś zginie? Albo tu będą problemy? 
- W takim razie pojadę sam. A teraz mnie uwolnij, ręka mi drętwieje. - skrzywiłem się.
- Na to też się nie zgodzę. Nie myślisz racjonalnie czego popis dałeś przed chwilą, to ty byś poszedł na pewną śmierć nie ona. 
- Nie mam ośmiu lat, a ty nie jesteś moim ojcem, żebym musiał dostać zgodę na wyjście.
- W takim razie ona, też miała prawo do odejścia. 
Przez chwilę toczyliśmy bitwę na spojrzenia.



***


Przeszłam przez las, żeby dostać się bezpiecznie na tyły sklepu, na szczęście, tu było czysto. Odłożyłam torby pod drzewem i zakryłam je deską, tak na wszelki wypadek, Wyjęłam z kieszeni nóż, a pistolet miałam w pogotowiu, ruszyłam w kierunku tylnego wyjścia, jednak zanim zdążyłam otworzyć drzwi wypadła z nich dziewczyna, wrzeszcząc na mój widok. 
- Stul dziób. - szepnęłam przez zaciśnięte zęby i zatkałam jej buzie. - Żyje, widzisz? Cholera, módlmy się żeby cię nie usłyszały. 
Z drzwi wyszła jeszcze dwójka ludzi, chłopak i dziewczyna, zdziwili się na mój widok, aż chyba za bardzo. Dziewczyna do mnie wymierzyła. 
- Puść ją. - warknęła, a chłopak przyglądał mi się badawczo. 
- Hej, co jest? Z drugiej strony budynku są osobniki do których warto mierzyć, nie sądzisz?
- Powiedziałam, puść ją. 
- Andrea, wyluzuj. - odezwał się chłopak. - Jest nieszkodliwa. 
Puściłam dziewczynę, a ta podeszła do znajomych. Dźwięk walenia w szyby ustał, nie sądzę żeby oni zwrócili na to uwagę, jednak ja zawsze miałam bardziej wyczulone zmysły.
- Wybacz nam... - zaczął facet ale mu przerwałam.
- Słyszeli ją, cofnijcie się. 
Ustawiliśmy się w szeregu, szli w naszym kierunku z obu stron budynku, była ich chyba jednek dziesiątka.
- Nie damy rady. - odezwała się dziewczyna którą przed chwilą uciszyłam. 
- Macie noże, czy coś? - nie czekałam na odpowiedź. - Musimy je rozproszyć, rozdzielmy się. Biegniemy jak najszybciej przy ścianie lasu na przód budynku. - kiwnęli głowami. - JAZDA!

Ruszyliśmy na drugą stronę, starając się uniknąć zadrapań, obok mnie biegła uciszona wcześniej dziewczyna, niestety, jeden z nich złapał ją za rękę, w ułamku sekundy wbiłam mu nóż w czaszkę i pociągnęłam dziewczynę za łokieć. Stanęliśmy przodem do sklepu, w odległościach mniej więcej trzech metrów, zaczęli się zbliżać, pokazałam co robić. Ruszyłam slalomem między nimi i zabiłam już dwóch, moi towarzysze podążyli za mną i również zaczęli zgrabnie ich wykańczać. Po chwili staliśmy delikatnie zmęczeni, uśmiechnęłam ale spostrzegłam, że ta dziewczyna znów do mnie mierzy, spuściłam bezsilnie ręce.
- Serio?
- Gadaj, kim jesteś?
- Andrea, ona mnie przed chwilą uratowała. Z resztą.. wygląda ci na niebezpieczną? - te uwagi odnośnie mojej 'nieszkodliwości' odrobinę mnie obrażały, ale nie będę strzelać fochów.
- Tak, chętnie powiem kim jestem, ale pierw opuść broń, czuję się zakłopotana. - uśmiechnęłam się niezręcznie.
- Wybacz jej nietakt. - uśmiechnął się do mnie chłopak, schował nóż do kieszeni i podał mi rękę. - Jestem Dylan. - miał około 186 cm wzrostu, ciemne włosy, ciemną karnacje i zielone oczy, na oko... 18 lat? - A to Andrea. - ta zaś miała krótkie blond kręcone włosy, jakoś 170cm wzrostu i strzelam, że z 20 lat. - No, a ta krzykaczka to Rose.
- Hej! - oburzyła się. Miała rude włosy, chociaż bardziej rdzawe i zielone oczy, 160-165cm, z 16 lat. - Wybacz moją reakcje, myślałam że jesteś zombie.
- Domyślam się, że nie chodziło o moją urodę. - wyszczerzyłam się. - ale i tak uważałabym ze skala głośności, jeśli dookoła pełno tego.
- Tego? - spojrzała na mnie badawczo Andrea.
- Nie lubię wyrażać się o nich wprost. Przecież wczoraj mogli być ludźmi.
Usłyszeliśmy warkot silnika. Moi towarzysze pobiegli w krzaki, Dylan chwycił mnie za łokieć i pociągnął za nimi.
- Strasznie dziwnie reagujecie na ludzi. W moim poprzednim obozie, gdy się na nich napotykaliśmy, zwykle proponowaliśmy im by do nas dołączyli. A nie mierzyliśmy do nich z broni. - spojrzałam wymownie na Andree. - czy przed nimi uciekali.
- To ciesz się, że nie masz takich doświadczeń jak my. - odpowiedziała mi Rose wpatrując się w drogę, poszłam za jej przykładem, ujrzałam czerwonego chevroleta pickupa. Przecież to...
- No nie. - warknęłam.
Zatrzymał się przed sklepem.


***

Jadąc, czułem ekscytacje spowodowaną triumfem nad Aronem, który właśnie prowadził samochód. 
- Nie ciesz się tak. Możliwe, że jej nie znajdziemy. 
Tak, udało mu się ugasić mój entuzjazm. 
Podjechaliśmy pod sklep, rozglądając się. Widok nieco nas przestraszył, wysiedliśmy. 
- Myślisz, że tu była? - spytał Aaron spoglądając na ciała które leżały przed sklepem. - Tuzin sztywniaków. Nie dałaby rady sama. 
- Może nie była sama. - kopnąłem jednego z nich odwracając na plecy, mężczyzna koło 50 lat, w stroju robotnika. 
- Nawet jeśli, to się zmyła. 
Tak, nigdzie nie było jej widać. 
- A w środku? 
- Sprawdźmy.

***


- Znasz ich? - spytał Dylan, kiwnęłam głową. 
- To lepiej ich zatrzymaj jeśli ci na nich zależy, chcą wejść do środka, a my uwięziliśmy tam z pięciu zombie. 
Cholera. 


***


- MICH! - krzyknęłam wychodząc z kryjówki. 
- Kate... 
W tym momencie do szyby rzuciło się kilka stworów. Odskoczyli. Aaron uśmiechnął się na mój widok. 
- Zostawię was samych. - wrócił do auta. 
Zapadła krępująca cisza. 
- Powiesz coś?
- A może, ty mi coś powiesz. - spojrzał na mnie ze złością. - Ale zaraz po tym. 
Mocno mnie przytulił i całował po uchu. 
- Hej hej, łaskocze. - odepchnęłam go delikatnie uśmiechając się. 
- Jak mogłaś odejść? Czy ty w ogóle o mnie pomyślałaś? A ten kretyn cię wypuścił...
- Ja jestem mu wdzięczna, myślałem, że masz świadomość mojego odejścia. 
- Nie kiedy śpię. - zacisnął zęby - nie bez pożegnania.
Chwyciłam go za rękę.
- Nie chciałbym przeszkadzać. - podszedł do nas Dylan, trzymał moją torbę, prawie o niej zapomniałam. - To twoje Kate? - przytaknęłam. 
- Co to za jeden? - spytał rozdrażniony Mich, powstrzymałam uśmiech. 
- Dopiero się poznaliśmy, to jest Dylan, a tam z tyłu idzie Rose i Andrea. Trochę mi pomogli. 
- Albo ty nam. - rzucił chłopak, wymieniliśmy uśmiechy, a Mich wywrócił oczami. - Skoro o tym mówimy to dziękuje za to, że pomogłaś mojej siostrze. 
- Nie ma sprawy. - Mich przysunął się do mnie, chyba chciał dać koledze do zrozumienia, do kogo jego zdaniem 'należe'. Aaron chyba się zaniepokoił, bo opuścił auto i podszedł do nas. 
- Mam nadzieje, że nie próbujesz znów do nikogo mierzyć? 
- Nie. - odpowiedział krótko.
- O co chodzi? - spytałam. 
- Cóż, ten awanturnik chciał dzisiaj zastrzelić Daniela, za to, że cię wypuścił. - Chris odwrócił wzrok, zapewne bał się mojej reakcji. 
- Hej. - wtrąciła się Rose. - wybaczcie, że przerywam. Was jest trójka, słyszę teraz o jakimś Danielu, Kate wcześniej wspominała że braliście nowych... macie jakiś większy dom?
- Jesteś pewna? - odezwała się blondynka. - Ten mierzył dzisiaj do innego z broni.
- Miałem powód. - warknął, a ja pchnęłam go karcąco łokciem. 
- Cóż, powiedzmy, że dom. Mieszkamy w dawnym zakładzie poprawczym niedaleko stąd, jest nas 28. Znaczy będzie, jeśli Kate z nami wróci. 



***


Siedziałem na płocie i obserwowałem rewir. Myślałem o tej żmijce, przez która najlepszy kumpel próbował mnie dzisiaj zabić i o tym jak Aaron był głupi, że mu uległ. Przecież ona nie wróci, widziałem to w jej oczach, tak. Oczy mówią dużo, więcej niż byśmy chcieli. 
Z rozmyśleń wyrwał mnie odór... Cóż, cały ten świat cuchnął, ale teraz? To było pięć razy silniejsze. Spojrzałem w prawo. Szosą szła grupa jakiś pięćdziesięciu śmierdzieli. 
- O w mordę...