czwartek, 9 czerwca 2016

Początek.

- Znów nie będziemy na czas...
- A co ja ci poradzę na ten korek?
- Przestańcie dramatyzować, babcia się nie obrazi, że Maja posiedzi u niej chwilę dłużej.
- Wywołałaś wilka z lasu. - tata odebrał telefon. - Cześć mamo... tak wiem wiem, stoimy w korku...to super, że już zjadła... no może za pół godziny... no...no... dobrze... do zobaczenia, buziaki.
- Jest zła? - spytała rozgoryczona mama.
- Nie, zarzuciła mi tylko, że inaczej mnie wychowała jeśli chodzi o punktualność.
Uśmiechnęliśmy się. Wyjrzałam przez przednią szybę z nadzieją, że może coś zaczyna się ruszać. Niestety ujrzałam jedynie z oddali światła karetki, policji i straży pożarnej, westchnęłam.
- To chyba coś poważniejszego, trochę tu postoimy.
- Ech, pójdę sprawdzić.
Tata wysiadł z samochodu i ruszył w stronę miejsca wypadku, za jego śladem ruszyło też parę innych osób. Na przeciw wyszli im funkcjonariusze policji, uchyliłam okno.
- Przepraszam, co się tu...
Nie zdążył dokończyć, policjant pchnął mojego tatę i kazał wracać do samochodu, jednak ten stawiał opór. Podobnie działo się jeśli chodzi o innych ludzi. W końcu policjant przygniótł tatę do najbliższego samochodu. Reakcja moja i mamy była natychmiastowa, wysiadłyśmy.
- Zabieraj łapy od mojego męża. - krzyknęła mama i zaczęła odciągać go od ojca.
- Niech pani odejdzie...
Nie posłuchała, funkcjonariusz odepchnął mamę, ta wpadła na mnie i obie się przewróciłyśmy. Tata wymierzył mu cios pięścią w twarz. Dookoła zrobił się straszny zamęt. Ludzie krzyczeli, ktoś pomógł nam wstać, nawet nie zwróciłam uwagi kto, bo moją uwagę zajął odgłos strzałów, było ich chyba z dziesięć.
- Mamo...
- Spokojnie kochanie. - przytuliła mnie, sama ciężko oddychała i głośno przełknęła ślinę.
- CZY TERAZ WSZYSCY POSŁUCHAJĄ I WRÓCĄ DO SAMOCHODÓW?!
Posłuchali.



***

Siedziałam w sali sama spisując zadanie z biologii, gdy do klasy weszła Ania, Natasza i Drake. 
- Mówię wam, padniecie.
- Już padłam jak usłyszałam taką bzdurę. 
- Dokładnie tak. 
Ania i Natasza przybiły piątkę, a Drake szukał czegoś w telefonie, odwrócił się i mnie zobaczył. 
- Hej Kate! Może też chcesz coś zobaczyć? - spytał u dziwnym uśmieszkiem. Wstałam.
- O co chodzi? 
- Cóż, nasz uroczy kolega twierdzi, istnieje człowiek który dostał z dziesięć kulek na klatę i żyje. - wytłumaczyła mi Natasza. 
- Już nie żyje. - odparł. - ostatnio na 91 był korek, a zamieszanie wywołał ten ziomek. 
- Stałam w tym korku. - cała trójka dziwnie na mnie spojrzała. - Co prawda nic nie widziałam, ale było z dziesięć strzałów, a policja zachowywała się strasznie agresywnie. 
- Nie dziwie się, nie chcieli żeby ktoś to zobaczył. Znalazłem. 
Ułożył telefon tak żeby każda z nas widziała. Kamerzysta był odrobinę roztrzepany. Nagrał mężczyznę który atakował policjanta, ten mimo krzyków, i ostrzeżeń nie reagował i ciągle atakował.
- Co on...
- Ania, cicho, czekaj. 
Po chwili policjant przewrócił się pod naporem mężczyzny i...
- Ugryzł go? 
Moje pytanie było retoryczne. Tak, wgryzł mu się w szyje.
- O boże. - wyszeptała Natasza zakrywając usta ręką. 
Policjant zebrał siły i odepchnął mężczyznę, obaj wstali. Wtedy zaczęły się strzały. W ramię, w kolano, znów w ramie, w drugie kolano. 
- Natal stoi?! 
Tym razem Ania zadała pytanie retoryczne, mężczyzna stał. Dostał jeszcze z pięć strzałów w okolice serca. 
- Patrzcie teraz. 
Wytężyłyśmy wzrok. Na jego czole pojawiła się czerwona plama, mężczyzna padł.
- I koniec. - Drake spojrzał na nas ciekaw reakcji. 
- Niemożliwe. - odezwała się Ania. 
- Zawsze znajdą się niedowiarki. - zaśmiał się Drake. - Wszystko jest na nagraniu, a Kate jest pół świadkiem. 
- Co z tym policjantem? - spytałam. 
- Co? 
- No z tym, który został ugryziony. Wiadomo co z nim? 
Brunet wzruszył ramionami, a dziewczyny patrzyły na siebie zmieszane, jakby szukały odpowiedzi. 
- Nie mam pojęcia. Mam nadzieje, że oglądałyście The Walking Dead, może się przydać. 
- Ten głupi serial o zombie? - spytała Ania. 
- Wcale nie głupi. - rzuciłam. - Myślisz, że wybucha apokalipsa? - spytałam go drwiąco. 
- Nagranie mówi samo za siebie... 


***



- Serio mam iść do tej szkoły? - spytałam ze znużeniem taty.
- Serio serio. Nie słyszałem żeby szkołę zamknęli. Henry mówi żeby żyć normalnie. 
- Ten Henry który patroluje ulice ze spluwą w ręku od paru dni? Tato, nie wiesz co to normalność.
- Nie pyskuj ojcu. - poczochrał mnie zadziornie - Pamiętaj, że jest gliną. 
- Strach się bać. 
Wytknęłam mu język, a ten chciał mnie uszczypnąć w bok,  jednak zrobiłam unik. Do kuchni weszła mama. 
- Kate, jak będziesz wracać ze szkoły to kup mi jakiś Gripex, czy coś. 
Wyglądała okropnie. Właśnie ciężko kaszlała. 
- Ej, przecież mamy nie chorują. - spojrzałam na nią z przerażeniem. 
- Rozumiem żart Kate... Ale żeby Lucy była chora, to się jeszcze nie zdarzyło. - był faktycznie zmartwiony. - Może wyskoczę teraz po te leki? 
- Apteka jest pod szkołą, a ja i tak pójdę jeszcze spać. 
- W sumie pójdę z tobą. 
- A ja - założyłam plecak i potargałam grzywkę. - Pójdę do szkoły.
Uśmiechnęłam się i pomachałam im na pożegnanie. 



***


I po co ja szłam do tej szkoły? Lekcje zostały odwołane po trzeciej godzinie z nakazu dyrektora. Dostał wiadomość by wszyscy uczniowie wrócili do domów i nie wychodzili z nich bez potrzeby. Oczywiście ''nie ma powodów do paniki''... Podczas ostatniego tygodnia słyszałam to zdanie chyba z tysiąc razy. 
Szłam spokojnie ulicą. Strasznie spokojnie. Żadnego samochodu, żadnych ludzi, jedynie z oddali widziałam dwójkę policjantów. Problem też w tym, że sklepy były w większości zamknięte. W tym również apteka. Mama będzie musiała żyć chyba na herbatkach z cytryną i mieć nadzieje, że to pomoże.
- Cześć wujo. - uśmiechnęłam się.
- Hej mała. - Henry odwzajemnił mój uśmiech. - Mam nadzieje, że idziesz do domu? 
- Owszem. 
Dochodzi 11, a tu już godzina policyjna... 
Weszłam do domu, odłożyłam plecak na stół w kuchni. W domu panowała straszna cisza, co było dziwne, chociażby dlatego, że Maja powinna już mieć włączone bajki, mama robić jej śniadanie, a tata czytać gazetę na głos, tak by mama wiedziała co się dzieje na świecie, ewentualnie pośmiała się z nim z żartów zamieszczonych na końcu gazety, ale tu nic. Postanowiłam pójść po pokoju małej. Wciąż spała. W drugiej kolejności ruszyłam na piętro by wejść do rodziców, drzwi były lekko uchylone, a z środka wydobywał się dziwny odgłos, coś kazało mi powoli podejść i zerknąć. 
Był to widok niemożliwy do wymazania z pamięci... Tata leżał na podłodze, a mama po prostu go jadła. Zakryłam usta ręką by nie krzyknąć. Tata pustym wzrokiem wpatrywał się w stronę drzwi. A mama... Nie... To nie była mama... Ten potwór zajmował się wyjadaniem jego flaków. Jednak po chwili uniosła głowę. Skamieniałam. Wydawało się jakby... coś wyczuła. Podniosła głowę i po prostu wąchała. Po cichu pobiegłam do kuchni, wiedziałam gdzie tata trzymał broń. A gdy byłam młodsza tłumaczył mi jak z niej korzystać. Stanęłam na blacie i wyjęłam ją z szafki, jednak nerwy nie przestawały dawać o sobie znać, upuściłam broń na podłogę, z oczu poleciały mi łzy i przełknęłam głośno ślinę. Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi na piętrze. Szła do mnie. Coraz bardziej zapłakana zeskoczyłam na podłogę, podniosłam broń i niepewnie wymierzyłam przed siebie. Usłyszałam, że mama spada ze schodów i bardziej zaniosłam się płaczem. Zbliżała się już do drzwi kuchni, patrzyła na mnie żółtymi oczami z których wyciekała ropa, a usta i ubranie miała brudne od krwi taty. 
- Mamo to ja. 
W odpowiedzi otrzymałam jakiś nie ludzki jęk. 
- Mamo proszę... 
Ręce trzęsły mi się tak strasznie, a przez łzy ledwo patrzyłam na oczy, zbliżała się.
- PROSZĘ - strzeliłam jej w ramię, jedynie delikatnie odrzuciło ją do tyłu. - MAMO TO JA! 
Otworzyła buzię i wydała z siebie jakiś dziwny ryk podchodząc bliżej wyciągnęła do mnie rękę.
- To ja... Kate. - wyszeptałam. - Proszę, mamo. 
Znów strzeliłam, tym razem gdzieś w brzuch, nawet nie drgnęła. W ułamku sekundy przypomniałam sobie filmik, spojrzałam jej w oczy, dzieliły nas jakieś dwa metry. 
- Kocham cię mamo. 
Strzeliłam jej w czoło, a ta poleciała na plecy i już leżała na podłodze, tak samo jak moja broń zaraz po oddaniu strzału. Padłam na kolana by zatracić się w rozpaczy. 
- Przepraszam. - wyszeptałam. - Tak strasznie przepraszam. 
Z histerii wyrwał mnie płacz Mai. Jednak sprawił, że kolejne łzy spłynęły mi po policzku. Ma dwa latka, a już straciła rodziców, postanowiłam się jednak uspokoić, by nie widziała mnie w takim stanie. Przetarłam buzie i weszłam do niej. 
- Co jest maluszku? - to było głupie pytanie, przecież strzały nie były wcale ciche, pewnie się przestraszyła. - No chodź do mnie. - wzięłam ją na ręce. - Wszystko w porządku, jestem tutaj jestem. 
Powoli się uspokajała, a ja miziałam ją po główce. W końcu przetarła oczka i oznajmiła, że chce jej się pić, więc podałam jej butelkę. Wówczas kiedy tak sobie piła ja patrzyłam przez okno z myślą, że w domu leży dwójka naszych martwych rodziców. Kiedy Maja skończyła pić, szybko ją przebrałam i postanowiłam wyjść z domu. Przycisnęłam ją do piersi by nie zobaczyła mamy. Gdy wyszłam z domu poczułam częściową ulgę. 
- Spacerek? - spytała mnie Maja. - Idziemy na plac zabaw? 
- Ja.. zobaczymy.
- KATE! -spojrzałam w kierunku ulicy, Maja ucieszyła się na widok wujka. - Słyszałem strzały, wszystko okej?
Podałam mu Maje, dołączył do nas jego partner pytając co się stało, pomachałam przecząco głową i znów zaczęłam płakać, ciągle pytali o co chodzi, jednak nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po chwili po prostu weszłam do domu, Henry kiwnął głową by jego partner poszedł za mną. Po chwili pokazałam mu w pokoju zwłoki mamy.
- Wzięłam broń taty. - wyjaśniłam i nie czekając na odpowiedź poszłam na górę.
- A gdzie twój tata?
- W pokoju, jadła go jak przyszłam. - wydawało się jakbym mówiła bez emocji, a ja po prostu byłam wyczerpana.
- Kate poczekaj!
W tym momencie ''tata'' wyszedł z pokoju i rzucił się na mnie i upadliśmy na ziemię, piszczałam i robiłam wszystko by nie zostać ugryziona, to nie trwało długo, usłyszałam strzał i padł na mnie ciężko. Próbowałam uspokoić oddech, po jakieś minucie zrzuciłam z siebie ciało i wstałam, bluzkę miałam całą we krwi, w końcu miał dziurę w brzuchu.
- Przykro mi Kate...
Znów wybuchnęłam płaczem.


***


- Gdzie jedziemy? - spytałam Henrego i Johna, bo jak się okazało tak miał na imię jego partner. 
- Widzisz. Twój tata był jednym z nas, więc czujemy obowiązek zapewnienia wam schronienia. 
- Ale gdzie? 
- W naszej bazie. - spojrzał na mnie John. - Na obrzeżach  miasta. Tam jest bezpiecznie. 
- Czyli chcesz powiedzieć, że nie jest bezpiecznie. - wymienili spojrzenia. - Dajcie spokój. Jestem duża i chcę wiedzieć, mam dość słuchania, że nie ma powodów do paniki i innych bzdur. 
- Nie, nie jest bezpiecznie. Ludzie zmieniają się w bestie i zjadają siebie nawzajem. Tak jak twoja mama, za to ci którzy zostali ugryzieni umierają i też się przemieniają. Tak jak twój tata. 
- Są jeszcze ci, którzy umarli po prostu ze starości. Też się zmieniają. 
- Bez ugryzienia? 
- Tak. - mruknął Henry. - Wszyscy są zarażeni. 
Spojrzałam na Maje która siedziała w foteliku i spała. Delikatnie pogładziłam ją po policzku. Po chwili zatrzeszczała krótkofalówka stojąca przed Johnem. 
- Baza do M330. 
- Jesteśmy.
- Przyjęliśmy zabójstwo dwójki małych dzieci, przy ulicy Kusocińskiego, jesteście w pobliżu? 
- O boże. - szepnęłam. 
- Mamy dwójkę cywilów w aucie, spróbuj w M214. 
- Bez odbioru. 
Doznałam szoku, najgorsze było to że przed chwilą minęliśmy te ulice. 
- Ostatnio to coraz częstsze. - John znów się do mnie odwrócił. - Ludzie tłumaczą się ciągle tak samo. 
- Niby jak można takie coś wytłumaczyć? 
- Po prostu nie chcą żeby ich dzieci żyły w takim świecie. 



***


5 minut wcześniej usłyszałam ''jesteśmy na miejscu'' była to taka typowa stacja wojskowa, przynajmniej tak to sobie wyobrażam, spory budynek otoczony grubym murem i metalowa bramą, w środku było czysto i panowała dosyć poważna atmosfera. 
- Mówiłeś, że co to jest? - spytałam wujka. 
- Baza. 
- Dziwnie, że jesteście tak doskonale przygotowani. 
Byłam oprowadzana. Mieli sporo łazienek, pokoi, dużą stołówkę, pokój z bronią, izolatki, miejsca zwane pracowniami, takimi jak laboratoria i pokoje pełne od komputerów. 
- Sugerujesz, że dopiero co to wybudowaliśmy, bo wiedzieliśmy co się stanie? - nie czekał na odpowiedź. - Nie. To tutaj stało jakiś czas, Teraz się przydało. Wiesz, baza ''na wszelki wypadek''.
Poszliśmy do salonu głównego, Maja się obudziła i przyszła się do mnie przytulić, usiadłam z nią na sofie. W pomieszczeniu było z dziesięciu innych funkcjonariuszy, niemal każdy siedział przy komputerze. Poza jednym. Siedział w rogu i wyglądał strasznie słabo. 
- Nic panu nie jest? - odezwałam się, wszyscy spojrzeli na mnie. 
- Do mnie mówisz? - skinęłam głową. - zatrułem się czymś. 
- Ah tak. - spoglądaliśmy na siebie badawczo. 
- A tak w ogóle mała, co tu robisz?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć mężczyzna padł na podłogę przez nagły napad kaszlu.
- Hej Don! - podbiegł do niego inny. 
- Już, już w porządku. - wstał. - Chyba pójdę się położyć. 
Zastawiłam mu drzwi. 
- Ludzie co z wami? 
- Dziewczynko... - odezwał się ktoś. 
- Jaka dziewczynko? Myślicie, że czemu tu jestem? Moim ojciec był Henry Duke. Kojarzycie? Tak był. A to dlatego, że moja mama zachorowała, poszła się położyć, a trzy godziny potem widziałam jak zjada jego zwłoki. - spojrzałam na tego Dona z niechęcią. - Chcecie go gdzieś położyć? Proponuję izolatkę. 
- Kate może mieć racje. - poparł mnie wujek. 
- Jaką racje? Przychodzi jakaś smarkula i się rządzi. Po prostu się przeziębiłem, okej? 
- Przed chwilą mówiłeś, że się zatrułeś. 
- Słuchaj młoda... - podszedł do mnie wyraźnie rozeźlony, ale wujek zagrodził mu drogę. 
- Don, myślę że przebolejesz jedną noc w izolatce i udowodnisz, że wszystko okej. - potem zwrócił się do Johna. - Zaprowadź go i zgarnij po drodze Willa. Kaszle od rana. 
- Może mianujesz te małą szefem, jak ma się tak rządzić i doskonale wszystko wie? - rzucił mężczyzna który pomógł wcześniej kaszlącemu. 
- Przemyśle to. - odpowiedział Henry szorstko. - Kate, weź Maje. Pokaże wam pokój. 
Tak właśnie było, przesiedziałam w nim z Mają resztę dnia i poszłyśmy spać. 
Gdy wstałam rano Maja jeszcze spała, postanowiłam pójść do stołówki, którą pokazał mi dzień wcześniej Henry, zobaczyłam spore zebranie przed izolatkami. 
- Szefowa przyszła. - usłyszałam głos wujka. 
Podeszłam do nich, przed izolatką w ścianę wmontowany był mały monitor, po to by było widać co dzieje się w środku. 
- Zmienili się. - szepnęłam patrząc na przemian na oba monitory, ludzie którzy dzień wcześniej byli policjantami chodzili bez celu po swoich izolatkach. Ich skóra była dziwnie szara, a z oczu ciekła im ropa.




***

Leżałam na łóżku. Już z miesiąc minął od momentu jak naszą ''bazę'' trafił szlag, policjanci masowo chorowali, no i zostaliśmy napadnięci przez tych zmienionych. Henry wpakował w nas w auto i uciekliśmy, jednak zaraz po tym on też odszedł. 
- Trzeba przyznać, że ci co tu mieszkali mieli niezłe mieszkanko co nie? 
- Najważniejsze, że mieli jedzenie.
Wymieniłam z Chrisem blade uśmiechy, poznałam go chwile po odejściu wujka, spotkaliśmy się na ulicy. I tak żyjemy, włamujemy się do mieszkań, znajdujemy jedzenie, bierzemy noże, znaleźliśmy nawet ze dwie spluwy, jednak ja i tak zawinęłam parę z naszej bazy. 
- Spędzimy tu noc, czy ruszamy dalej? - spytał.
- Zostańmy, Maja musi trochę odpocząć, my z resztą też. 
- To pójdę do drzwi...
- Nie róbmy wart. Po prostu chodź się z nami położyć, nic się nie stanie. 
Ułożył się obok mnie, złapał mnie za rękę. Razem patrzyliśmy na śpiącą Maje. Chris znów zadał pytanie:
- Dokąd jutro pójdziemy? 
- Przed siebie Chris... Przed siebie. 



***

- Obóz? 
- Tak, obóz. - odparł facet który przedstawił się jako Aaron. - Jest nas może 15 osób, mieszkamy w byłym zakładzie poprawczym. 
- Macie jedzenie? Broń? Ogrodzenie? - spytał Chris. 
- Mamy i ciągle zdobywamy. Widzicie, robimy wypady do marketów czy innych miejsc. - nie odpowiedzieliście. - To... idziecie ze mną? 
- Jesteś tu sam? - spytałam niepewnie. 
- Jest ze mną Melanie, moja dziewczyna. Jechaliśmy do pobliskiego marketu, zabierzcie się z nami. 
- A moja siostra? 
- Może zostać z tobą w aucie. - uśmiechnął się łagodnie. - Melanie siedzi w aucie za rogiem. To... jak będzie? 
Spojrzałam na Chris a on na mnie, skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w kierunku auta.

***


Byliśmy już po wypadzie i właśnie dojeżdżaliśmy do bram ich obozu. Po drodze Aaron i Melanie zapoznawali nas z obowiązkami, po przyjeździe mieliśmy zostać oprowadzeni. Spojrzałam z uśmiechem na Maje, teraz mieliśmy być bezpieczni i czyści... W pobliżu ośrodka są działki, na niektórych znaleźli stare studnie, więc stamtąd pobierają wodę i wystawiają na słońce by bardziej się zagrzała. Szczyt marzeń to to nie jest, ale tyle nam wystarczyło. Mała bawiła się pluszowym króliczkiem którego Chris zawinął z marketu. Melanie spojrzała na nią, a potem na mnie. 
- Nie pyta o rodziców? 
- Z początku to robiła... Mówiłam, że są w pracy i nie wiedzą kiedy przyjdą. Nawet nie wiem czy ich pamięta. 
- Z resztą niewiele już mówi. - dokończył Chris, a ja pogładziłam ja po policzku. 
- Jesteśmy. - oznajmił Aaron.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że wjechaliśmy już przez bramę. Zaparkowaliśmy, Chris wziął jedną z naszych toreb i Maje, ja chwyciłam dwie inne torby. Rozejrzałam się po dużym placu, po prawo sadzili owoce i warzywa, na powitanie wyszło nam parę osób. Spojrzałam z uśmiechem na mojego towarzysza, ale on patrzył się jak zaczarowany w ten komitet powitalny. Podążyłam za jego wzrokiem. Jeden brunet, na oko w naszym wieku patrzył się w ten sam sposób na Chris
- Nie... - szepnął Chris upuszczając torbę, podeszłam i wzięłam od niego dziecko.
- Już się dzieciaka dorobiłeś? - wyszczerzył się ten drugi.
- Daniel!
Chłopcy podeszli do siebie i powitali się tzw. ''niedźwiadkiem''
- No ładnie. - odezwał się Aaron.
Później dowiedziałam się, że ten brunet na imię ma Daniel, a przed wybuchem epidemii byli najlepszymi przyjaciółmi.


***


Po zakwaterowaniu, w małym aczkolwiek przytulnym pokoju Melanie oprowadzała mnie, a Daniel zajął się Chrisem. Maja z kolei bawiła się z jakimiś dziećmi w świetlicy. Dowiedziałam się, że są grafiki w pralni, na polu, w spiżarni, w kuchni i ogólne jeśli chodzi o sprzątanie korytarzy. Są też wypady, o których wspominali wcześniej. Byłam w zbrojowni, już teraz była nieźle wyposażona, dołożyłam tam swoją broń, byłam tez w spiżarni, nie było tego jakoś dużo, ale nie głodowali. Mieli zasady typu: żadnych kłótni, bijatyk, hałasu. Dobrze zorganizowana grupa. Dochodziłyśmy do świetlicy. 
- Ogólnie jest nas 22 osoby. Liczę już z wami. Co o tym sądzisz?
- Niesamowite, że na was wpadliśmy. 
- Dobrze. Myślę, że szybko się dostosujecie. A teraz idź do siostry. - uśmiechnęła się i poszła. 
Weszłam do świetlicy i spojrzałam na Maje. W końcu będzie bezpieczna. 



***


- Kate! Kate, wracaj do auta! 
Z zamyśleń wyrwał mnie głos Chrisa, wskoczyłam na przyczepę, a Aaron przyśpieszył.
- Dziewczyno, co z tobą? Prawie nas dogonili! 
- Zamyśliłam się. - odpowiedziałam wtulając się w jego tors. 
- Chyba lepiej dla wszystkich żebyś więcej nie wpadała w głębsze refleksje. - dogryzła mi Andrea. 

________________________________
Rozdział właściwie wyjaśniający początkowe losy Kate. Prawdopodobnie ostatni. 

środa, 25 maja 2016

Galilaee, vicisti!

Zeskoczyłem z płotu wywalając się na ziemie, tego jak się trzęsłem nie dało się opisać słowami, popatrzyłem na grupkę dzieciaków bawiącą się w klasy przed budynkiem i Crystal leżącą na trawie, podbiegłem do niej.
- Do środka natychmiast, każdą napotkaną osobę kierujesz do piwnicy i cisza - spojrzała na mnie krzywo po czym się uśmiechnęła.
- Przyzwyczaiłam się do tego że cuchniesz, ale dzisiaj to już przesadziłeś.
- Uwierz, chciałbym żeby ten odór był ode mnie, mówiłem do środka. - pociągnąłem ją za ramie.
- Hej!
- Mówiłem też cisza. Kris, natychmiast. - posłuchała.
Poleciałem w kierunku tych dzieci.
- Hej hej hej hej, koniec zabawy i idziemy do środka.
- Co? - odpowiedziała Sonia. - No weź... Teraz moja kolej.
- Ja nigdzie nie idę. - oznajmił Miles.
- Słuchajcie mnie, jeśli zaraz nie wejdziecie do środka, to możecie się już nigdy nie pobawić. Błagam chodźcie za mną.
Sam w to nie wierzyłem, ale ruszyły.
- Biegiem. - rzuciłem jeszcze.
Po wejściu do środka zaraz wpadłem na grupkę osób kłócącą się z Crystal. No to są chyba jakieś żarty. Zauważyli mnie.
- Dzieciaki, schowajcie się w pralni. - skinęły głowami na znak, że zrozumiały.
- Daniel, o co chodzi? Czemu mamy się chować? - odezwał się ktoś.
- Kurwa, dzieciaki mają więcej rozumu niż wy. Chcecie wiedzieć co? Do bram dochodzi właśnie fajna grupka śmierdzieli.
- To walczmy, a nie. - prychnął Luke.
- Walczmy? - podszedłem i pchnąłem go w bark, patrząc nieprzyjaźnie w oczy. - Mogę wypuścić cię tam samego na przeciw jakiejś pięćdziesiątce tych stworów.
- Pię-pięćdziesiątce?
- Nie liczyłem, mniej więcej. Jak nas wyczują to jednym słowem mamy przesrane jasne?
- Nie chcę was martwić. - głos zabrała Carol. - Ale... przy bramie i tak mamy z dziesięć zombie, czy nie sądzicie, że one się zwyczajnie do nich dołączą?
- Bramy wytrzymają?
- Oczywiście, że nie.
- Wynośmy się stąd!
Musiałem zakończyć tą burze.
- Hej hej hej hej, już. Proszę, chodźmy po prostu do tej pieprzonej piwnicy, tam jest broń, jak będzie trzeba to...
- To wszyscy zginiemy. - Znów odezwał się Luke, zignorowałem go i ruszyłem, a reszta za mną, nawet ten pajac.
Każdą napotkaną osobę zabieraliśmy ze sobą, weszliśmy do środka, starsze osoby wzięły sobie po pistolecie, do tego nożu, siekierze, maczecie, czy tasaku. Usiedliśmy w ciszy, ktoś się do mnie przytulił, była to 10- letnia Lily.
- Daniel... boję się. - płakała.
Zdecydowanie nie nadawałem się do takich spraw... To Chris, Aaron i Kate bawią się we wrażliwe duszyczki, ja jestem ten nie dobry, halo.
- N-no, już.. spokojnie. - nieśmiało położyłem jej rękę na ramieniu, a drugą miziałem ją po włosach. Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem, a ja musiałem ukrywać, że tak naprawdę... boję się jak cholera. Spojrzałem na twarz z każdego ze świadomością, że jeśli one się tu dostaną... Niewielu przeżyje.
- Hej, mogę go porwać na chwile? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos Carol, mówiła do Lily, ta nieśmiało przytaknęła i mnie puściła, Carol zaś pociągnęła mnie za ramię, stanęliśmy w rogu, podeszła do nas jeszcze czwórka starszych osób.
- Więc... jak daleko były gdy je zauważyłeś?
- Na ich tępo... Z 10 minut od nas.
- Czyli teoretycznie powinny już tu być.
- Sugerujesz pewnie, że ktoś powinien to sprawdzić? - wzruszyła ramionami.
- Ja pójdę. - wszyscy spojrzeli w kierunku Amy. Nie widziałem jej od momentu kiedy przyznała się, że to ona zajmowała się Mayą. Wyglądała jakby nie spała od tygodnia, aż zrobiło mi się jej żal.
- Jesteś pewna?
Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi. Wszyscy usiedli i czekali...

***

- Nie ma jej już z godzinę. 
- Crystal, nie przesadzałbym, nie ma jej może 10 minut. 
- Tak Carol, ale chyba przyznasz, że to za długo. - wtrącił się Luke.
Mieli racje, wyjście przed budynek i powrót powinien zająć jej maksymalnie 4 minuty, trzeba było podjąć decyzje. 
- Pójdę zobaczyć co z nią.
Nikt się nie odezwał. Wychodząc czułem na sobie odprowadzające spojrzenia. Wyszedłem przed budynek i już wiedziałem, że dzieje się najgorsze - dobijają się do bramy. Westchnąłem bezsilnie, ale zaraz pożałowałem, ta 'woń' sprawiła, że zacząłem się dusić. Jednak to nie to było najgorsze. Na bramie stała Amy, zamarłem. 
- A-Amy... - szepnąłem. 
W sumie to było bez sensu, jak mogła usłyszeć? Z drugiej strony nie chciałem się drzeć, jeszcze bardziej bym je rozjuszył. Spojrzałem pod nogi, tuż obok mnie leżał kamyczek, chwyciłem go i cisnąłem w kierunku dziewczyny, spadł jej pod nogi, odwróciła się, z daleka było widać, że płacze. 
- Tak mi przykro Daniel...
- C-co? Co ty wygadujesz? Schodź stamtąd natychmiast! - podszedłem bliżej żeby słyszała.
- Przykro mi z powodu Mai.. Z powodu tych dzieci, które za chwilę umrą. Ich jest za dużo, brama nie wytrzyma. 
- Nikt nie wini cię za Mayę... I nikt nie zginie, coś poradzimy. Ale cholera, zejdź stamtąd. 
- Radzę wam się wynosić. - wydawała się nie słuchać co do niej mówię, co mnie irytowało. 
- Złaź... stamtąd. 
Uśmiechnęła się. 
- Tylko to przyśpieszę, nie chce uciekać i dalej tak żyć, wiesz? Z tym pieprzonym poczuciem winy. Jak byś się czuł wiedząc, że dobra dziewczyna przez ciebie odeszła z grupy? A dlaczego? Bo zabiłam małe dziecko. Nie chcę uciekać, nie chce walczyć. 
- O czym ty mówisz? - byłem oszołomiony. 
- Powodzenia Daniel. 
To stało się w kilka sekund. Uśmiechnęła się, zamknęła oczy, rozłożyła ramiona i po prostu poleciała w tył. Jedyne co było potem słychać, to jęki zadowolonych potworów, ona nawet nie krzyknęła. Zasłoniłam usta ręką.
- AMYYY! - usłyszałem za sobą małą Sonie, która ruszyła biegiem w kierunku bramy. Złapałem ją i zakryłem buzie zanim zdążyła wrzasnąć drugi raz. 
- Nie powinnaś wychodzić z piwnicy. - wyrwała mi się. 
- Musimy ją ratować!
- Mel, już jej nie pomożemy. - zalała się łzami i pobiegła do piwnicy, ruszyłem za nią, ale była w amoku, nie mogłem jej dogonić. Z chwili na chwilę było co raz gorzej. 
- Ona nie żyje! - usłyszałem zapłakaną dziewczynkę. - Amy.. Amy nie żyje. - padła zapłakana. 
Wszedłem akurat do pomieszczenia, nikt nie wiedział co powinien zrobić, wpatrywali się w zapłakaną Sonie. Zaczęło się. 
- Ale jak to nie żyje? 
- Co się stało? 
- One ja zjadły? 
- Jak? Miała wyjść na chwilę. 
Przeszedłem przez płaczące i gadające dzieci, Luke, Carol, Crystal, Dake, John, Melanie patrzyli na mnie, lecz nic nie powiedzieli. 
- Zabiła się, po prostu tam skoczyła. Nawet nie krzyknęła gdy ją rozszarpywały. Dobijają się do bramy, długo nie wytrzyma. Każdy kto może bierze broń i idzie ze mną, musimy pozabijać te z przodu, żeby te z tyłu miały problem z podejściem do bramy. 
Mówiąc to sprawdzałem magazynki w broniach i schowałem zapasy amunicji po kieszeniach, po czym skierowałem się do wyjścia. 
- Daniel. - Carol mnie zatrzymała. - Po prostu ucieknijmy, to nie ma sensu. Nawet jak teraz damy rade... Ich będzie przybywać. 
- Będę walczył. Te dzieciaki nie poradzą sobie na zewnątrz, a my za długo dbaliśmy o to miejsce, żeby teraz odejść. - pokręciła głową. - KAŻDY KTO CZUJE SIĘ NA SIŁACH BIERZE BROŃ I RUSZA ZA MNĄ, CZEKAM PRZED WEJŚCIEM. 
- Sły-słyszeliście go. - odezwała się dziewczyna Aarona. Cóż, Melanie nie miała instynktu przywódcy, ale chyba poczuła odpowiedzialność i przede wszystkim obowiązek zastąpienia chłopaka. Lepiej późno niż wcale. - Dzieciaki zostańcie tutaj. Bierzemy miecze, położymy się na bramie i będziemy wbijać im w głowy, nie marnujmy amunicji, macie dwie minuty... Jazda. 
Wymieniliśmy blade uśmiechy i wyszliśmy na dwór, bramy się trzęsły, po chwili dołączyło do nas 10 osób, po kolei weszliśmy. 
- Szybkie zdecydowane ruchy. Nie pozwólcie żeby was pociągnęły, albo by miecze wypadły. 
I tak gdzieś w majowe południe 2017 roku, zaczęła się legendarna bitwa o ośrodek między zombie i ludźmi. Szło nieźle, miecze zgrabnie zatapiały się w głowach, nagle zostałem oszołomiony przez strzał, to był John, który zastrzelił zimnego, który nadal zajmował się zjadaniem resztek Amy, spojrzałem na niego i skinąłem głową. Po chwili miecze nie sięgały celów. 
- Wstawać. - wydałem rozkaz, wszyscy posłuchali. - Wykończymy jeszcze dwa rzędy. 
Oddałem pierwszy strzał. Powaliliśmy dwa rzędy. 
- Daniel, spójrz. - odezwała się Carol i kiwnęła głową w lewą stronę. 
Strzały ściągnęły kolejnych sztywniaków z okolic, wychodzili z lasów, na razie była ich dziesiątka, z czego pod bramą nadal była może trzydziestka. 
- Strzelamy dalej? - spytał Luke, ale już nie wiedziałam. 
Po prostu się wyczerpałem, stałem tam, spoglądałem w dół i widziałem te szpetne mordy wyciągające łapy po to by mnie zeżreć, strzeliłem do dwóch brzydali, po czym opuściłem broń i zamknąłem oczy. 
- Nie wiem. 
- Nie poddawajmy się, nie teraz. - Melanie położyła mi rękę na ramieniu, spojrzałem za nią zrezygnowany. 
Widziałem, że taka walka czeka nas z dnia na dzień... Każda walka będzie przyciągała ich tu więcej i więcej, po prostu nie widziałem już sensu. Usiałem i dalej na nie patrzyłem, po czym ciężko westchnąłem i spuściłem głowę. 
- Nie wiem... 
Przez moment jednym co było słychać były odgłosy sztywniaków.
- Daniel... 
Tak, wiedziałem o co chodzi, z oddali usłyszeliśmy warkot silnika. 
- Wrócili. - pisnęła uradowana Melanie. 
- Tylko nie bardzo mają jak wjechać. - odpowiedział jej Luke.
Wszyscy wpatrywali się w samochód jak zaczarowani. Sztywni też się zainteresowali. Kiedy auto dzieliło jakieś 8 metrów od tej wesołej gromadki pod nami, z auta wyskoczyła Kate.
- Hej piękności! Tak wy! Spójrzcie tutaj! - zaczęła skakać i wyginać się jak szalona. - Myślicie, że ci na górze są smaczni? To spróbujcie mnie złapać, nie równają się ze mną!
Zadziałało, wszystkie zombie ruszyły w jej kierunku, Aaron wycofał, a Kate biegła radośnie przy aucie ciągle coś wykrzykując, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. 
- Wariatka. 

poniedziałek, 2 maja 2016

Odejście.

Obudziłam się ze strasznym bólem głowy, powoli usiadłam na łóżku. Chris spał jak zabity, wyglądał uroczo, westchnęłam ciężko i pocałowałam go w czoło, zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby nie pozwalając sobie na kolejne łzy.
Słońce dopiero wschodziło, wiedziałam, że to idealna chwila by odejść. Bez zbędnego gadania i ckliwych pożegnań, szybko znalazłam świeże ubrania, ogarnęłam się i byłam gotowa do odejścia.
Wyszłam przed budynek, było ciepło, nabrałam głęboko powietrza w płuca i zrobiłam parę kroków przed Siebie.
- Kolejna wyprawa? Nie dość ci po wczoraj? - usłyszałam za sobą głos Daniela, odwróciłam się, siedział na jednej skrzyni i wpatrywał się we mnie z lekkim zaciekawieniem.
- Dlaczego nie śpisz?
- A ty?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
- Dziwne, bo przed chwilą sama to zrobiłaś. - uśmiechnął się zgryźliwie i spojrzał na moje torby. - Odbiło ci do reszty?
- Może. Po czym wnosisz?
- Z tego co wywnioskowałem zamierzasz odejść. Ty. Dziewczyna która przed chwilą straciła siostrę, jest na skraju załamania nerwowego i chyba słabsza być nie może. - zeskoczył ze skrzyni i zmrużył oczy. - Nie łatwej przy następnej wyprawie po prostu dać buziaka jednemu z tych stworów?
- To nie misja samobójcza.
- Owszem. - przerwał mi.
- A co? Martwisz się? - wywrócił oczami, a ja uniosłam brwi. - Nie muszę ci się tłumaczyć, po prostu muszę odejść. Mam nadzieje, że nie zamierzasz mnie zatrzymać.
- Nawet jeśli byłbym Chrisem i tak by mi się nie udało, co nie? - pokręciłam głową. - No właśnie. Masz chociaż jakąś broń? - znów pokręciłam głową, pokazałam jedynie nóż który miałam w kieszeni. - Nadal uważasz, że to nie misja samobójcza? Trzymaj. - podał mi pistolet i paczkę z nabojami, było ich z 10. - W magazynku masz 6 kul. To nie dużo, ale myślę że na początek coś. Potem może coś znajdziesz.
- Co z tobą?
- No masz! Człowiek stara się być miły, a zamiast ''dziękuje'' dostaje coś takiego.
- Jasne, że jestem wdzięczna, ale sam wiesz, że najlepsi przyjaciele to z nas nie są, a tu coś takiego. - wzruszył ramionami.
- Może i masz racje. Przykro mi z powodu małej, a za wroga nigdy cię nie uważałem. Może zabrzmi, to mało wiarygodnie, ale wydaje mi się, że będę za tobą tęsknić diablico.
Wysiliłam się na delikatny uśmiech. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie z jego strony. Złapałam go za dłoń i wyszeptałam ''dziękuję'', odwzajemnił uśmiech, uścisnął mocniej moją rękę i spojrzeliśmy sobie w oczy, poczułam się... zakłopotana. Teraz nie wydawały się takie straszne. Były to oczy zagubionego chłopaka któremu po prostu ciężko okazywać emocje. Po chwili puścił mnie i poszedł otworzyć mi bramę, ruszyłam za nim.
- Mam nadzieje, że nie umrzesz. - rzucił i zamknął ją za mną. - Za szybko. - mruknął zgryźliwie.
- Dzięki, że we mnie wierzysz. - krzyknęłam ruszając przed Siebie. Wyjęłam nóż i wbiłam go w głowę pierwszemu osobnikowi napotkanemu na drodze.
Było ich sporo. Wyczuwają nas, więc pod bramami była pewna gromadka, załatwiłam tyle ile było trzeba by oczyścić drogę, nie mogłam się za szybko zmęczyć ruszyłam biegiem przez szosę.



***


Kiedy się obudziłem, słońce znajdywało się już wysoko na niebie, czułem się wyspany, tak... po wczorajszym dniu potrzebowałem takiej regeneracji sił, tym bardziej, że dziś była moja kolej na polu. Jednak czegoś mi brakowało, usiadłem.
- Kate? - nie było odzewu. - Kate! 
Z każdym krzyknięciem narastał we mnie niepokój, czy ona... Nie, nie mogłaby. Nie zostawiła mnie od tak, kiedy spałem. 
Zerwałem się z łóżka i zacząłem poszukiwania. Pierwsza na liście była pralnia ponieważ tym dzisiaj miała się zajmować, niestety na miejscu ujrzałem jedynie Lucy, składającą ubrania z ponurą miną. Tak, z ponurą miną... nie da się ukryć, że nie spotkałem dzisiaj uśmiechniętej osoby. Śmierć Mai poruszyła nas wszystkich. 
- Nie powinno być tu z tobą kogoś jeszcze? 
- Kate, tak. Nie przyszła, nie mogłam jej znaleźć, poprosiłam Amandę żeby mi pomogła.
Ręce zaczęło mi się pocić, wyszedłem przed budynek z nadzieją, że może wzięła warte, albo zaszyła się na dachu, niestety, na płocie siedział tylko Daniel.
- Cholera. - mruknąłem i ruszyłem w stronę schodów na dach.
- Nie znajdziesz jej tam. 
- Co? 
- Mówię, że jej tam nie znajdziesz.- Daniel, odwrócił się w moją stronę i wzruszył ramionami. - Odeszła. 
- Nie żartuj. - patrzył na mnie z twarzą bez wyrazu. - Nawet kurwa nie żartuj. 
- Nie unoś się stary. - chłopak odłożył broń i zszedł na dół. 
- Kiedy? - byłem cały rozdygotany, mówiłem przez zęby, myślałem że zaraz coś rozwalę. 
- Przed wschodem słońca. 
Czyli zrobiła to... odeszła po cichu, zapewne tak chciała... nie afiszować się. Ale czy pomyślała o mnie? 
- Czekaj, widziałeś ją? - kiwnął twierdząco głową idąc powolnym krokiem w moją stronę. - Wi-widziałeś ją i jej nie zatrzymałeś? 
- Można tak powiedzieć. 
- Kurwa mów po ludzku!
- Mówiłem, żebyś się nie unosił koleś. Widziałem ją, a nawet z nią rozmawiałem. Koniec końców, otworzyłem jej bramę, po czym za nią zamknąłem. - nie wytrzymałem.
- Ty! 
Rzuciłem się na niego jak szalony, jednak był szybszy, silniejszy i miał przewagę, był spokojny. Ten jego cholerny spokój zawsze doprowadzał mnie do szaleństwa. Odepchnął mnie i ustawił się w gotowości na każdy mój atak. Nasza konwersacja przyciągnęła paru gapiów, znów podjąłem atak jednak tak samo nieskuteczny, wylądowałem na ziemi, nie myślałem racjonalnie, wyjąłem spluwę i wymierzyłem prosto w głowie bruneta. 
- Ej ej ej ej - ten uniósł ręce. - Nie ponosi cię? 
- Stul... twarz. - stałem ciężko oddychając i patrząc na niego ze wstrętem. - Jak mogłeś? - potrząsnąłem ręką w której trzymałem broń, przez co Daniel zrobił krok do tyłu. 
- Chciała tego. 
- Wybaczcie, że wam przerwę chłopcy. - usłyszeliśmy po prawo głos Aarona. - ale przygląda wam się grupka przestraszonych dzieciaków. Mich, odbiło ci? Chcesz ściągnąć tu zimnych z całej okolicy? 
Daniel prychnął. 
- A może ''chcesz zabić najlepszego kumpla?'' - spojrzał wymownie na naszego dowódce, a tamten uśmiechnął się delikatnie wywracając oczami. 
- Dobra, co się tu dzieje? - dołączyła do nas Melanie, dziewczyna Aarona. 
- Zabił ją. 
- Co? J-ja nikogo nie zabiłem, oszalałeś?! 
- Dałeś jej wyjść tam samej, to jednoznaczne z zabiciem. Jesteś śmieciem. Wiem, że nigdy jej nie lubiłeś, ale skazać kogoś na śmierć?! - odbezpieczyłem broń, byłem gotów na oddanie strzału, wszyscy zamarli. 
W jednej chwili jednak ktoś chwycił mnie od tyłu i powalił na ziemie, a ja zachowałem się jak ciota... zacząłem szlochać. 
- Odeszła... jest tam sama... i to przez niego. - wszyscy zebrani patrzyli na mnie z przejęciem, a już wiedziałem, że nasz osiłek Carl trzymał mnie w żelaznym uścisku.

***


Cóż, początki nie były trudne, okolice znałam dokładnie z wypadów, wiedziałam gdzie mogłabym potencjalnie się ukryć Jednak droga na pieszo była cięższa niż samochodem. Ale niestety, przed tą zarazą mnie miałam prawka i nie skorzystałam z lekcji prowadzenia które prowadziła Gwen. Musiałam sobie radzić. Słońce było wysoko na niebie gdy faktycznie poczułam się zmęczona, na szczęście dochodziłam już do pierwszego sklepu. Miałam tylko nadzieje, że nie spotka mnie tam niespodzianka w postaci na nowo żywych. Zostało mi kilka metrów by go ujrzeć, ale moje nadzieje poszły na marne.
Na szybko zdążyłam policzyć ośmiu umarlaków, jednak coś było nie w porządku. Nie chodziły sobie luzem w okolicy sklepu, a dobijały się do drzwi, to znaczyło jedno. Ktoś był w środku. 


***


- Lepiej ci? - podeszła do mnie Hanna, 12-letnia dziewczynka i podała mi butelkę wody. 
- Trochę. - odpowiedziałem, biorąc łyk. - byłoby lepiej gdyby KTOŚ nie przykuł mnie kajdankami do rury! 
- Sorry stary, ale mierzyłeś do Daniela. Myślę, że się ze mną zgodzisz, że miałem prawo uznać cię za potencjalne zagrożenie. - odezwał się Aaron, zaczął kierować się w moja stronę. 
Westchnąłem. 
- Błagam, znajdźmy ją. 
- Chris...
- Nie! Nie mogła odejść daleko! Zna okolice! Mogła pójść do najbliższego sklepu i się tam zatrzymać. 
- Marne insynuacje.
- Nie prawda, Aaron... weźmy auto i po nią pojedźmy. 
- Nie chce cię martwić, ale odeszła z własnej woli, po cichu. Myślisz, że zechce wrócić od tak? 
- Przekonam ją. 
- Nie zgadam się, to ryzykowne. A jeśli ktoś zginie? Albo tu będą problemy? 
- W takim razie pojadę sam. A teraz mnie uwolnij, ręka mi drętwieje. - skrzywiłem się.
- Na to też się nie zgodzę. Nie myślisz racjonalnie czego popis dałeś przed chwilą, to ty byś poszedł na pewną śmierć nie ona. 
- Nie mam ośmiu lat, a ty nie jesteś moim ojcem, żebym musiał dostać zgodę na wyjście.
- W takim razie ona, też miała prawo do odejścia. 
Przez chwilę toczyliśmy bitwę na spojrzenia.



***


Przeszłam przez las, żeby dostać się bezpiecznie na tyły sklepu, na szczęście, tu było czysto. Odłożyłam torby pod drzewem i zakryłam je deską, tak na wszelki wypadek, Wyjęłam z kieszeni nóż, a pistolet miałam w pogotowiu, ruszyłam w kierunku tylnego wyjścia, jednak zanim zdążyłam otworzyć drzwi wypadła z nich dziewczyna, wrzeszcząc na mój widok. 
- Stul dziób. - szepnęłam przez zaciśnięte zęby i zatkałam jej buzie. - Żyje, widzisz? Cholera, módlmy się żeby cię nie usłyszały. 
Z drzwi wyszła jeszcze dwójka ludzi, chłopak i dziewczyna, zdziwili się na mój widok, aż chyba za bardzo. Dziewczyna do mnie wymierzyła. 
- Puść ją. - warknęła, a chłopak przyglądał mi się badawczo. 
- Hej, co jest? Z drugiej strony budynku są osobniki do których warto mierzyć, nie sądzisz?
- Powiedziałam, puść ją. 
- Andrea, wyluzuj. - odezwał się chłopak. - Jest nieszkodliwa. 
Puściłam dziewczynę, a ta podeszła do znajomych. Dźwięk walenia w szyby ustał, nie sądzę żeby oni zwrócili na to uwagę, jednak ja zawsze miałam bardziej wyczulone zmysły.
- Wybacz nam... - zaczął facet ale mu przerwałam.
- Słyszeli ją, cofnijcie się. 
Ustawiliśmy się w szeregu, szli w naszym kierunku z obu stron budynku, była ich chyba jednek dziesiątka.
- Nie damy rady. - odezwała się dziewczyna którą przed chwilą uciszyłam. 
- Macie noże, czy coś? - nie czekałam na odpowiedź. - Musimy je rozproszyć, rozdzielmy się. Biegniemy jak najszybciej przy ścianie lasu na przód budynku. - kiwnęli głowami. - JAZDA!

Ruszyliśmy na drugą stronę, starając się uniknąć zadrapań, obok mnie biegła uciszona wcześniej dziewczyna, niestety, jeden z nich złapał ją za rękę, w ułamku sekundy wbiłam mu nóż w czaszkę i pociągnęłam dziewczynę za łokieć. Stanęliśmy przodem do sklepu, w odległościach mniej więcej trzech metrów, zaczęli się zbliżać, pokazałam co robić. Ruszyłam slalomem między nimi i zabiłam już dwóch, moi towarzysze podążyli za mną i również zaczęli zgrabnie ich wykańczać. Po chwili staliśmy delikatnie zmęczeni, uśmiechnęłam ale spostrzegłam, że ta dziewczyna znów do mnie mierzy, spuściłam bezsilnie ręce.
- Serio?
- Gadaj, kim jesteś?
- Andrea, ona mnie przed chwilą uratowała. Z resztą.. wygląda ci na niebezpieczną? - te uwagi odnośnie mojej 'nieszkodliwości' odrobinę mnie obrażały, ale nie będę strzelać fochów.
- Tak, chętnie powiem kim jestem, ale pierw opuść broń, czuję się zakłopotana. - uśmiechnęłam się niezręcznie.
- Wybacz jej nietakt. - uśmiechnął się do mnie chłopak, schował nóż do kieszeni i podał mi rękę. - Jestem Dylan. - miał około 186 cm wzrostu, ciemne włosy, ciemną karnacje i zielone oczy, na oko... 18 lat? - A to Andrea. - ta zaś miała krótkie blond kręcone włosy, jakoś 170cm wzrostu i strzelam, że z 20 lat. - No, a ta krzykaczka to Rose.
- Hej! - oburzyła się. Miała rude włosy, chociaż bardziej rdzawe i zielone oczy, 160-165cm, z 16 lat. - Wybacz moją reakcje, myślałam że jesteś zombie.
- Domyślam się, że nie chodziło o moją urodę. - wyszczerzyłam się. - ale i tak uważałabym ze skala głośności, jeśli dookoła pełno tego.
- Tego? - spojrzała na mnie badawczo Andrea.
- Nie lubię wyrażać się o nich wprost. Przecież wczoraj mogli być ludźmi.
Usłyszeliśmy warkot silnika. Moi towarzysze pobiegli w krzaki, Dylan chwycił mnie za łokieć i pociągnął za nimi.
- Strasznie dziwnie reagujecie na ludzi. W moim poprzednim obozie, gdy się na nich napotykaliśmy, zwykle proponowaliśmy im by do nas dołączyli. A nie mierzyliśmy do nich z broni. - spojrzałam wymownie na Andree. - czy przed nimi uciekali.
- To ciesz się, że nie masz takich doświadczeń jak my. - odpowiedziała mi Rose wpatrując się w drogę, poszłam za jej przykładem, ujrzałam czerwonego chevroleta pickupa. Przecież to...
- No nie. - warknęłam.
Zatrzymał się przed sklepem.


***

Jadąc, czułem ekscytacje spowodowaną triumfem nad Aronem, który właśnie prowadził samochód. 
- Nie ciesz się tak. Możliwe, że jej nie znajdziemy. 
Tak, udało mu się ugasić mój entuzjazm. 
Podjechaliśmy pod sklep, rozglądając się. Widok nieco nas przestraszył, wysiedliśmy. 
- Myślisz, że tu była? - spytał Aaron spoglądając na ciała które leżały przed sklepem. - Tuzin sztywniaków. Nie dałaby rady sama. 
- Może nie była sama. - kopnąłem jednego z nich odwracając na plecy, mężczyzna koło 50 lat, w stroju robotnika. 
- Nawet jeśli, to się zmyła. 
Tak, nigdzie nie było jej widać. 
- A w środku? 
- Sprawdźmy.

***


- Znasz ich? - spytał Dylan, kiwnęłam głową. 
- To lepiej ich zatrzymaj jeśli ci na nich zależy, chcą wejść do środka, a my uwięziliśmy tam z pięciu zombie. 
Cholera. 


***


- MICH! - krzyknęłam wychodząc z kryjówki. 
- Kate... 
W tym momencie do szyby rzuciło się kilka stworów. Odskoczyli. Aaron uśmiechnął się na mój widok. 
- Zostawię was samych. - wrócił do auta. 
Zapadła krępująca cisza. 
- Powiesz coś?
- A może, ty mi coś powiesz. - spojrzał na mnie ze złością. - Ale zaraz po tym. 
Mocno mnie przytulił i całował po uchu. 
- Hej hej, łaskocze. - odepchnęłam go delikatnie uśmiechając się. 
- Jak mogłaś odejść? Czy ty w ogóle o mnie pomyślałaś? A ten kretyn cię wypuścił...
- Ja jestem mu wdzięczna, myślałem, że masz świadomość mojego odejścia. 
- Nie kiedy śpię. - zacisnął zęby - nie bez pożegnania.
Chwyciłam go za rękę.
- Nie chciałbym przeszkadzać. - podszedł do nas Dylan, trzymał moją torbę, prawie o niej zapomniałam. - To twoje Kate? - przytaknęłam. 
- Co to za jeden? - spytał rozdrażniony Mich, powstrzymałam uśmiech. 
- Dopiero się poznaliśmy, to jest Dylan, a tam z tyłu idzie Rose i Andrea. Trochę mi pomogli. 
- Albo ty nam. - rzucił chłopak, wymieniliśmy uśmiechy, a Mich wywrócił oczami. - Skoro o tym mówimy to dziękuje za to, że pomogłaś mojej siostrze. 
- Nie ma sprawy. - Mich przysunął się do mnie, chyba chciał dać koledze do zrozumienia, do kogo jego zdaniem 'należe'. Aaron chyba się zaniepokoił, bo opuścił auto i podszedł do nas. 
- Mam nadzieje, że nie próbujesz znów do nikogo mierzyć? 
- Nie. - odpowiedział krótko.
- O co chodzi? - spytałam. 
- Cóż, ten awanturnik chciał dzisiaj zastrzelić Daniela, za to, że cię wypuścił. - Chris odwrócił wzrok, zapewne bał się mojej reakcji. 
- Hej. - wtrąciła się Rose. - wybaczcie, że przerywam. Was jest trójka, słyszę teraz o jakimś Danielu, Kate wcześniej wspominała że braliście nowych... macie jakiś większy dom?
- Jesteś pewna? - odezwała się blondynka. - Ten mierzył dzisiaj do innego z broni.
- Miałem powód. - warknął, a ja pchnęłam go karcąco łokciem. 
- Cóż, powiedzmy, że dom. Mieszkamy w dawnym zakładzie poprawczym niedaleko stąd, jest nas 28. Znaczy będzie, jeśli Kate z nami wróci. 



***


Siedziałem na płocie i obserwowałem rewir. Myślałem o tej żmijce, przez która najlepszy kumpel próbował mnie dzisiaj zabić i o tym jak Aaron był głupi, że mu uległ. Przecież ona nie wróci, widziałem to w jej oczach, tak. Oczy mówią dużo, więcej niż byśmy chcieli. 
Z rozmyśleń wyrwał mnie odór... Cóż, cały ten świat cuchnął, ale teraz? To było pięć razy silniejsze. Spojrzałem w prawo. Szosą szła grupa jakiś pięćdziesięciu śmierdzieli. 
- O w mordę...

czwartek, 1 stycznia 2015

Kres.

- Nie ma za co. - mruknęłam, kiedy kilka metrów za plecami Daniela i Chrisa, na ziemie padła martwa.. teraz już dosłownie kolejna ofiara tej zarazy.
- Dzięki. - rzucił oszołomiony Daniel, pewnie nawet nieświadomy, że właśnie coś powiedział, wzruszyłam ramionami po czym odwróciłam się na pięcie z zamiarem wejścia do lasu, gdy nagle jakby spod ziemi wyrósł przede mną Chris, uroczy blondyn.. tak jakby mój chłopak, o ile w tym świecie da się myśleć o miłości. Wpatrywał się we mnie tymi niebieskimi oczami, były przepełnione... troską, westchnęłam i spuściłam wzrok.
- Chris...
- Nie Kate, dobrze wiesz ile ryzykujesz, zaraz się ściemni a robisz to... - nasze spojrzenia się spotkały. Wiedziałam co powie. - na darmo.
Zrobiło mi się gorąco, czułam jakby moja skóra parowała, a moja twarz zaraz miała ponownie zalać się łzami.
- Chcę... ją znaleźć. - wykrztusiłam z siebie, co przyszło z trudem, w gardle miałam wielką kulę bólu... - Muszę ją znaleźć, zrozumcie. - zacisnęłam zęby i pięści w tej samej chwili, a na moich policzkach spłynęły gorące łzy.
I zrozumieli. Wymienili znaczące spojrzenia, Daniel podszedł do nas i nawet położył mi dłoń na ramieniu, nigdy za Sobą nie przepadaliśmy, ale nawet jemu zrobiło się przykro, Maya była małym promyczkiem nadziei i radości dla wszystkich, ale nawet ja nie miałam nadziei na znalezienie jej żywej... ale nie zostawię 3-letniej siostry w lesie żeby te potwory sprawiły, że zostaną po niej same kości... Za to ja sprawię, że po winowajcy nie zostanie ani jedna, maleńka, pieprzona kosteczka.
- Kate. - wyszeptał Chris i pocałował mnie w czoło. - Chodźmy już, za jakieś pół godziny zajdzie słońce.
- Masz racje, chodźmy...


***
Chodziliśmy po lesie jakieś 15 minut, za następny kwadrans miała zacząć się pora kiedy są najbardziej aktywne, zaczął ogarniać nas niepokój. 
- Nie chciałbym znowu wyjść na nieczułego palanta... - Brunet wyłonił się ze wschodniej ściany lasu, rozdzieliliśmy się. Tak Daniel ma ciemne włosy i te cholerne brązowe oczy, które mnie przerażają, generalnie jest przystojny, ale te oczy... 
Prychnęłam. 
- Na większego niż jesteś, nie wyjdziesz. - warknęłam. - Co tu robisz? Spatrolowałeś swój rewir? 
- Mogłabyś być milsza? Pomagam ci w szukaniu twojej siostry, które jak już wcześniej wspomniałem nie ma sensu. - zaakcentował ostatnie trzy słowa.
Nieco mnie zatkało. 
- Och, dziękuje za taka pomoc, jak chcesz możesz już zabierać stąd dupe, nie potrzebuje takiej pomocy. 
- I zostawić kumpla z tobą sam na sam? W życiu. 
- Słaba riposta, biorąc pod uwagę, że ten twój ''kumpel'' spędza ze mną noce... SAM na SAM. - uśmiechnęłam się, pierwszy raz od trzech godzin. 
- Oszczędź mi szczegółów, - skrzywił się. Wywróciłam oczami.
- Nie mam zamiaru się nimi dzielić.
- To... Gdzie ten Twój nocny towarzysz. - obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem, skąd on bierze te określenia? 
- No nie wiem... Może przykłada się do szukania bardziej niż Ty. 
Nagle w krzakach usłyszeliśmy szelest, Daniel schował się za mną, a ja niemal się zaśmiałam, pokręciłam głową i zrobiłam krok do przodu, już z rok żyjemy w tym syfie. Da się przyzwyczaić. Krzaki gwałtowniej się poruszyły, teraz jednak zrobiłam krok w tył, wpadając w tej sposób na Daniela, nie zareagowałam, zdębiałam, w końcu to mogła być Maya. To było parę sekund, które wydawały się trwać wiecznie, gdy zza owych krzaków, wyleciał jak strzała, królik i zniknął gdzieś w patrolowanej wcześniej części lasu bruneta. 
- No pięknie. To nie była Maya, a co więcej własnie zwiał nam obiad. 
- Och, zamknij się. 
Mój towarzysz własnie szykował się do odpowiedzi, ale ubiegł go krzyk Chrisa.
- KATE! DA...DANIEL! CHODŹCIE TU. 
Byliśmy nieco oszołomieni, nigdy nie krzyczymy w parkach, lasach, czy w nowych miejscach, możemy w ten sposób... zostać namierzeni, szybciej niż byśmy tego chcieli, jednak bez po chwili zaczęliśmy biec za jego głosem, non stop wykrzykiwał nasze imiona, a już niemal po minucie czekała na mnie niespodzianka, wpadłam na ''coś''. 
               Sama nie wiedziałam jak ich nazywać, oglądałam różne filmy o zombie, czy nawet seriale, bywa, że niektórzy nazywają ich ''zimni'' inni ''sztywni'', są też: ''szwędacze'', ''śmierdziele'', ''brzydale'', ''umarli'' i wiele wiele innych, jednak ja staram się nie wyrażać o nich wprost, kiedyś byli to zwyczajni ludzie. Nigdy  nie wiesz czy ktoś przemienił się dzień wcześniej, czy rok temu... czyli wtedy gdy to wszystko się zaczęło, tak naprawdę nikt nie wie jak to się stało, skąd wziął się wirus, w wiadomościach przed, że tak to ujmę całkowitą zagładą informowali o tym jak ludzie się zjadają... Ale to XXI wiek. Prawda, wszyscy byli zdziwieni, ale ten świat codziennie przynosi jakieś dziwy, skoro matka potrafi, zakisić w wodzie po ogórkach albo zamrozić w zamrażalniku noworodki, a potem zakopać je w ogródku, to dlaczego ludzie nie mieliby się zacząć zjadać? Jednak władze i media, próbowały zatuszować sprawę i proszę, mamy swoje własne The Walking Dead. Tak więc ze zwykłej 17-latki musiałam zacząć radzić Sobie sama, wraz z siostrą, rodzice zginęli miesiąc po rozpoczęciu tego piekła, straciłam wiele bliskich osób, po jakimś czasie zaczyna się do tego przyzwyczajać, oczywiście nie jesteś obojętny. Po prostu, łatwiej Ci się z tym pogodzić, łatwiej to przeboleć, dużo szybciej się z tym radzi, obecnie mieszkamy w zakładzie poprawczym, nasza grupa liczy koło 30 osób w przedziale wiekowym od 10 do 26 lat, nie spotkałam jeszcze nikogo starszego - żywego. Mieliśmy nawet podejrzenia, że zachorowała każda osoba po trzydziestym roku życia, mieliśmy i mamy. 
                Miałam starcie czołowe z jednym z zimnych, padłam z nim na ziemię, usłyszałam tylko trzask zębów przed nosem i okropny odór, po chwili padł na mnie ciężko, spojrzałam na stojącego nad nami Daniela, z badylem w ręku, zapewne to nim zabił to co na mnie leżało. Jedyny sposób na ich ponowne i tym razem ostateczne uśmiercenie to przebić im mózg. Tylko to funkcjonowało w ich całym organizmie, jedna część mózgu, odpowiadająca za funkcję życiowe, a w dodatku wirus nakazuje im atakować ludzi, nikt do końca tego nie rozumie.  
Miotałam się chwilę, po czym spojrzałam wyczekująco na Daniela, wywrócił oczami i zdjął ze mnie.. kobietę, na oko jakieś 23 lata, ciężko stwierdzić miała zdeformowaną, pogniłą twarz, a z oczu wyciekała jej ropa, przeszły mnie ciarki na myśl, że to właśnie na mnie leżało. 
- Chodź. - rzucił, i pociągnął mnie za ramię, pobiegliśmy dalej, trzy minuty później, zobaczyliśmy Chrisa, kucał, był odwrócony do nas plecami, po prawej na ziemi zobaczyłam czerwone adidaski. 
- Chris... Czy to... ? - odezwałam się cicho -  czy ona... ? 
W tej chwili zaczął głośno szlochać, nie ruszając się z miejsca, już wiedziałam, Maya nie żyje, czułam jakby w jednej chwili wszystko we mnie umarło, wraz z nią. Chyba zaczęłam się trząść, bo Daniel stanął za mną i stanowczo chwycił mnie za ramiona, po czym niezręcznie przytulił. 
Blondyn poruszył się, dźwignął się na nogi, widzieliśmy, że na rękach trzyma ciało mojej siostry.
- Stary... - zaczął brunet, Chris się odwrócił, Maya z zamkniętymi oczkami z przerażającą, niemal czarną raną na szyi spoczywała na jego rękach, z moich płuc wyrwał się okropny krzyk, nie słyszałam nic, poza moim nim, nie widziałam nic, wszystko było zamazane, cała moja twarz zalana była łzami, Padłam na ziemię, nie przestając krzyczeć i płakać, Daniel próbował mnie uspokoić, ale za każdym razem tylko wyrywałam mu się i darłam jeszcze głośniej, kątem oka ujrzałam Chrisa, ze spuszczoną głową dalej stojącego z ciałem dziecka. Brunet wziął mnie na ręce, chociaż wyrywałam się jak wariatka, powiedział do blondyna coś w stylu '' chodź''.

***

Zaraz przed wyjściem z lasu zaczęłam się uspokajać, dyszałam ciężko próbując złapać jakiś rytm w oddychaniu, nie przestając płakać. 
- Staniesz na nogi? - spytał. 
- t-t-taak. - wytarłam twarz, Chris ułożył małą przy szosie i zabrał listka z jej włosów, zamknęłam oczy, podeszłam na nich i kucnęłam przy jego boku, patrząc na jej śliczną twarzyczkę, potargane włosy i odstające uszka. 
- Żyła... - odezwał się Chris, spóźniłem się może z pół minuty. Strzeliłem tej larwie w łeb zaraz po tym jak ją ugryzła... Wykrwawiła się na moich oczach, Kate... Była taka mała. - też płakał. 
Jak mogłam myśleć, że trzylatka poradzi Sobie takim świecie? że czeka ją jakaś przyszłość? to było niesamowicie dołujące, a jednak każdy jej uśmieszek trzymał mnie przy życiu, przy normalnym funkcjonowaniu, ten moment kiedy przychodziła do mnie po przebudzeniu, żeby się przytulić, śpiewanie, tańce, zabawy, połowę codziennych uśmiechów na mojej twarzy powodowała ona. Jak ja przeżyje? Jak będę funkcjonować w miejscu, gdzie na każdym kroku będą budziły się wspomnienia? 
- Winisz się? - spojrzałam na chłopaka, zamknął oczy, wzięłam to za odpowiedź twierdzącą. - To nie Twoja wina.
- Co zrobimy? Gdy się obudzi? - spytał ściszonym głosem. 
Otworzyłam usta. Nie odzywałam się chwilę. Po czym w głowie pojawiła mi się pewna myśl. 
- Możesz zostawić mnie samą? 
Bez słowa wstał i odszedł, zapewne stanął obok Daniela.
- Kocham cię potworku. - uśmiechnęłam się i kolejne łzy spłynęły mi po policzkach. - Zawsze będę. Nigdy nie zapomnę. - westchnęłam, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na chwile wspomnień, każdy jej uśmiech, radosne chwilę, żarty, buziaki... I to co najbardziej bolało. Chwile gdy na nią krzyczałam, a ona patrzyła na mnie tymi szarymi oczkami z żalem, chwile gdy płakała, a ja siedziałam ''obrażona'' bo mnie uderzyła, a ja oddałam jej 'klapsem w tyłek'. Tak, to bolało najbardziej. - Bardzo, bardzo cię kocham. - pocałowałam ją w nosek, oba policzki, brodę i czoło i w usteczka, ścisnęłam jej rączkę po czym szybko wstałam żeby nie zatracić się w rozpaczy.
Podeszłam do chłopaków, którzy stali kilka metrów od nas, spojrzałam na Daniela i wyszeptałam. 
- Chcę... Żebyś ją dobił... zanim się przemieni. 
Spojrzeli na mnie zdołowani. 
- Ale...
- Chcę żebyś to zrobił. Ja nie dam rady, a nie chce żeby się zmieniła, nie chce tego dla niej. Zrobisz to? - przyglądał mi się chwilę. - Proszę. 
Westchnął, wyjął scyzoryk z kieszeni i poszedł w stronę małej. Chris mnie przytulił, oparłam głowę na jego ramieniu i wpatrywałam się w plecy bruneta, kucał przy małej. Słońce powoli zachodziło, klęczał przy niej koło 5 minut, po czym wstał, schował scyzoryk i podszedł do nas, twarz miał całą we łzach, nie patrzył na nas. 
- Co teraz? - spytał, przez zaciśnięte zęby.
- Pochowamy ją... - wykrztusiłam. 

*** 

Wracaliśmy autem, było już dość ciemno, jechaliśmy w milczeniu, przyglądałam się Danielowi, to że takie emocje wywołała w nim śmierć mojej siostry sprawiło, że patrzyłam na niego nieco inaczej, każdemu z nas co jakiś czas spływała po policzku łza, lub więcej łez. Dzisiaj wyczerpałam ich zapas na cały miesiąc. 
- Jesteśmy. - rzucił Chris, spojrzałam w przednią szybe, Daniel właśnie rozjechał kilka szwędaczy, a nasi otworzyli bramę, zaraz po jej przekroczeniu poczułam rządzę mordu. Wysiadłam z auta, koło 10 osób zebrało się przed wejściem. 
- Dlaczego was tak długo nie było? - odezwał się ktoś.
- Bez kitu, zaczynaliśmy się martwić, przecież ten sklep nie jest daleko. - powiedział ktoś inny. 
Z pomieszczenia wyszło więcej osób.
- KTO... PRZED NASZYM WYJAZDEM ZAJMOWAŁ SIĘ MAYĄ?! - krzyknęłam, a wszyscy zamarli.
- Kate... 
- ŻADNE KATE, CHRIS! KTO SIĘ NIĄ ZAJMOWAŁ?! 
- Ja. - rozpoznałam głos, Amy, 17 lat.
- TY SUKO. - ktoś mnie złapał, ale się wyrwałam i już przypierałam dziewczynę do ściany. 
- Nie chciałam, żeby z wami jechała, chciała zrobić Ci niespodziankę i schować się w aucie, ale miała wysiąść zanim odjedziecie, posadziłam ją pod kocem i akurat Mich mnie zawołał, ja... przepraszam Kate, nie chciałam!
- Ale co się stało? Wszystko ok tak? - z tłumu usłyszałam głos Aleksa.
- Wszystko ok?! WSZYSTKO OK?! Myślisz, że burzyłabym się tak gdyby wszystko było okej?! MAYA NIE ŻYJE! - krzyknęłam i uderzyłam dziewczynę z pięści w twarz. Nikt nawet nie zareagował. 
- Że też jest w aucie zorientowaliśmy się na miejscu - zaczął wyjaśnienia Daniel. - po prostu zasnęła podczas jazdy, a na miejscu się przebudziła, więc postanowiliśmy już nie zawracać, nie było sensu. Wzięliśmy ją ze sobą do sklepu, jednak drogę powrotną zagrodziło nam duże stadko, musieliśmy jechać inaczej, tam ''inaczej'' stał wan, musieliśmy go przestawić, w trakcie zaczaił się jeden zimny i Maya uciekła do lasu. Chcieliśmy biec za nią, ale z vana wyskoczyło siedmiu innych, musieliśmy jakoś odblokować drzwi i... my się obroniliśmy, a małej już nie było. - gdy skończył twarze wszystkich zalały się łzami. 
- I to wszystko twoja wina. - patrzyłam na Amy ze wstrętem, kucała, z nosa lała jej się krew, a z oczu łzy. Kopnęłam dziewczynę z brzuch i gdy chciałam ją podnieść, Aaron złapał mnie a ja nie mogłam się uwolnić.
- Jesteśmy rodziną. - powiedział pociągając nosem, był tu najstarszy, był jakby naszym przywódcą. - Nie rób czegoś czego będziesz żałować, Kate. Nie warto. 
- Przez nią, nie żyje moja siostra. 
- A dzięki temu ożyje? - spytał i zapłakał głośniej niż dotychczas. 
Parę osób podeszło do Amy żeby jej pomóc, a ja uwolniłam się z uścisku Aarona i wbiegłam do budynku, weszłam do swojego pokoju, ale zobaczyłam parę zabawek Mai. I natychmiast wyszłam, osunęłam się po ścianie i zakryłam twarz dłońmi. 
- Ej. - zabrałam ręce, w moją stronę szedł Chris. Kucnął przede mną, oczy miał podpuchnięte od łez, nie chciałam myśleć jak ja wyglądam. - Czujesz się lepiej? 
- Nie. - warknęłam, jak mogłabym czuć się lepiej? Poczuje się lepiej kiedy moja siostra wróci do żywych! Nie jako zombie, a jako moja mała księżniczka... - Odchodzę.
- Co? O... O czym Ty? 
- Muszę odejść Chris. - oblizałam usta i rozejrzałam się. - Z tym miejscem wiąże się zbyt wiele wspomnień, jak miałabym dalej tu żyć? Wszędzie jej pełno! 
- Nie możesz odejść! 
- Mogę. I to zrobię, wstałam, weszłam do pokoju nie patrząc na zabawki, kocyki, butelkę, wzięłam plecak i zaczęłam pakować, ubrania, zapasy, paste do zębów, maszynkę go golenia, szczoteczkę, żel...
- Przestań w tej chwili. Wszystkim nam jest ciężko, musimy to przeboleć, nie możesz tak po prostu uciec! - nie? to patrz, pomyślałam, wyjęłam torbę i zaczęłam pakować ciuchy i buty. - Nie zostawiaj nas. Proszę Kate, nie poradzę Sobie bez Ciebie. 
Wyszłam z pokoju z plecakiem i torbą do której przed chwilą spakowałam ulubionego misia siostry. 
- Kate! - krzyknął, w ułamku sekundy rzuciłam torby i namiętnie go pocałowałam. - I co? Teraz mam Ci pozwolić? - pogładził mnie po policzku niemal się uśmiechając. 
- Musisz mnie zrozumieć.
- Rozumiem... W pewnym stopniu. 
- Chris...
- Idę z Tobą.
- Nie.
- Bo? - zirytował się. 
- Nie chce by cokolwiek przypominało mi o niej. 
- Wzięłaś jej misia. - westchnęłam. - Nie przeżyje bez Ciebie. - dodał stłumionym głosem spojrzałam mu w oczy. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałam może trochę za szybko, biorąc pod uwagę, że te dwa słowa po raz pierwszy padły z jego ust, nie byłam pewna, czy go kocham, może nawet on nie był tego pewny, dzisiaj wszystkich ponoszą emocje... ale niezaprzeczalnie coś do niego czułam, coś więcej niż przyjaźń, był mi najbliższą osobą, poza Mayą oczywiście... 
- Kate... - był zrezygnowany, wiedział że nic nie wskóra i to go tak bolało. - I co? Gdzie pójdziesz?
- Przed siebie,
- Przezabawne.
Wzruszyłam ramionami.
- Jestem szczera. 
- Hm... - zamknął oczy. - Poczekaj do rana. Już ciemno.
Tu musiałam się z nim zgodzić. Odsunął się i wrzucił torby do mojego pokoju. 
- Dobrze, z resztą jestem zmęczona, muszę się umyć, najeść... 
- A ja się muszę Tobą nacieszyć. - oboje uśmiechnęliśmy się blado. - Przyjdź do mnie do pokoju jak się wykąpiesz i zjesz. 
- Zgoda... 

*** 

Tak jak obiecałam, byłam już po 'kąpieli' w chłodnej wodzie, z miski, ale przynajmniej czułam się świeżo. Chris leżał w łóżku, też wykąpany, położyłam się obok, ten westchnął i wyciągnął ręce, ułożyłam się wygodnie na jego torsie, on miział mnie po plecach a ja jego po szyi, leżeliśmy tak koło dwóch godzin co jakiś czas zmieniając pozycje, w końcu zrobiliśmy się senni. Wróciliśmy do pierwotnego położenia, przymknęłam oczy, jego oddech dziwnie zwolnił, ale stał się głośniejszy.
- Obiecaj mi, że nie umrzesz. - powiedział stanowczo, jednak lekko drżał mu głos, oboje łkaliśmy. 

piątek, 19 września 2014

***

-Kate! Kate! Do cholery jasnej dziewczyno zatrzymaj się!
- A Ty Daniel się przymknij. Chyba, że masz ochotę umrzeć. - burknął Chris. - Kate... Poczekaj.
- Na co mam czekać?! - wrzasnęłam zatrzymując się i ocierając łzy. - Musimy jej szukać.
Usłyszałam za sobą dwa westchnienia, ruszyłam dalej, kilkanaście metrów dzieliło mnie od ściany lasu.
- Mówiłem Ci, że oszalała. - mruknął Daniel.
- Kate zaczekaj!
- Na co mam czekać, nie ma czasu do stracenia! - krzyknęłam przyśpieszając.
- Do cholery dziewczyno pomyśl logicznie! Ma trzy lata! Jest tam sama!
- Zamk.. - nie dał mi dokończyć.
- Nie, nie zamknę się. Myślisz, że ma jakiekolwiek szanse? - prychnął. - pewnie już nie żyje. - dodał z pogardą.
Odwróciłam się, wyjęłam broń, wymierzyłam. - oddałam strzał.