czwartek, 9 czerwca 2016

Początek.

- Znów nie będziemy na czas...
- A co ja ci poradzę na ten korek?
- Przestańcie dramatyzować, babcia się nie obrazi, że Maja posiedzi u niej chwilę dłużej.
- Wywołałaś wilka z lasu. - tata odebrał telefon. - Cześć mamo... tak wiem wiem, stoimy w korku...to super, że już zjadła... no może za pół godziny... no...no... dobrze... do zobaczenia, buziaki.
- Jest zła? - spytała rozgoryczona mama.
- Nie, zarzuciła mi tylko, że inaczej mnie wychowała jeśli chodzi o punktualność.
Uśmiechnęliśmy się. Wyjrzałam przez przednią szybę z nadzieją, że może coś zaczyna się ruszać. Niestety ujrzałam jedynie z oddali światła karetki, policji i straży pożarnej, westchnęłam.
- To chyba coś poważniejszego, trochę tu postoimy.
- Ech, pójdę sprawdzić.
Tata wysiadł z samochodu i ruszył w stronę miejsca wypadku, za jego śladem ruszyło też parę innych osób. Na przeciw wyszli im funkcjonariusze policji, uchyliłam okno.
- Przepraszam, co się tu...
Nie zdążył dokończyć, policjant pchnął mojego tatę i kazał wracać do samochodu, jednak ten stawiał opór. Podobnie działo się jeśli chodzi o innych ludzi. W końcu policjant przygniótł tatę do najbliższego samochodu. Reakcja moja i mamy była natychmiastowa, wysiadłyśmy.
- Zabieraj łapy od mojego męża. - krzyknęła mama i zaczęła odciągać go od ojca.
- Niech pani odejdzie...
Nie posłuchała, funkcjonariusz odepchnął mamę, ta wpadła na mnie i obie się przewróciłyśmy. Tata wymierzył mu cios pięścią w twarz. Dookoła zrobił się straszny zamęt. Ludzie krzyczeli, ktoś pomógł nam wstać, nawet nie zwróciłam uwagi kto, bo moją uwagę zajął odgłos strzałów, było ich chyba z dziesięć.
- Mamo...
- Spokojnie kochanie. - przytuliła mnie, sama ciężko oddychała i głośno przełknęła ślinę.
- CZY TERAZ WSZYSCY POSŁUCHAJĄ I WRÓCĄ DO SAMOCHODÓW?!
Posłuchali.



***

Siedziałam w sali sama spisując zadanie z biologii, gdy do klasy weszła Ania, Natasza i Drake. 
- Mówię wam, padniecie.
- Już padłam jak usłyszałam taką bzdurę. 
- Dokładnie tak. 
Ania i Natasza przybiły piątkę, a Drake szukał czegoś w telefonie, odwrócił się i mnie zobaczył. 
- Hej Kate! Może też chcesz coś zobaczyć? - spytał u dziwnym uśmieszkiem. Wstałam.
- O co chodzi? 
- Cóż, nasz uroczy kolega twierdzi, istnieje człowiek który dostał z dziesięć kulek na klatę i żyje. - wytłumaczyła mi Natasza. 
- Już nie żyje. - odparł. - ostatnio na 91 był korek, a zamieszanie wywołał ten ziomek. 
- Stałam w tym korku. - cała trójka dziwnie na mnie spojrzała. - Co prawda nic nie widziałam, ale było z dziesięć strzałów, a policja zachowywała się strasznie agresywnie. 
- Nie dziwie się, nie chcieli żeby ktoś to zobaczył. Znalazłem. 
Ułożył telefon tak żeby każda z nas widziała. Kamerzysta był odrobinę roztrzepany. Nagrał mężczyznę który atakował policjanta, ten mimo krzyków, i ostrzeżeń nie reagował i ciągle atakował.
- Co on...
- Ania, cicho, czekaj. 
Po chwili policjant przewrócił się pod naporem mężczyzny i...
- Ugryzł go? 
Moje pytanie było retoryczne. Tak, wgryzł mu się w szyje.
- O boże. - wyszeptała Natasza zakrywając usta ręką. 
Policjant zebrał siły i odepchnął mężczyznę, obaj wstali. Wtedy zaczęły się strzały. W ramię, w kolano, znów w ramie, w drugie kolano. 
- Natal stoi?! 
Tym razem Ania zadała pytanie retoryczne, mężczyzna stał. Dostał jeszcze z pięć strzałów w okolice serca. 
- Patrzcie teraz. 
Wytężyłyśmy wzrok. Na jego czole pojawiła się czerwona plama, mężczyzna padł.
- I koniec. - Drake spojrzał na nas ciekaw reakcji. 
- Niemożliwe. - odezwała się Ania. 
- Zawsze znajdą się niedowiarki. - zaśmiał się Drake. - Wszystko jest na nagraniu, a Kate jest pół świadkiem. 
- Co z tym policjantem? - spytałam. 
- Co? 
- No z tym, który został ugryziony. Wiadomo co z nim? 
Brunet wzruszył ramionami, a dziewczyny patrzyły na siebie zmieszane, jakby szukały odpowiedzi. 
- Nie mam pojęcia. Mam nadzieje, że oglądałyście The Walking Dead, może się przydać. 
- Ten głupi serial o zombie? - spytała Ania. 
- Wcale nie głupi. - rzuciłam. - Myślisz, że wybucha apokalipsa? - spytałam go drwiąco. 
- Nagranie mówi samo za siebie... 


***



- Serio mam iść do tej szkoły? - spytałam ze znużeniem taty.
- Serio serio. Nie słyszałem żeby szkołę zamknęli. Henry mówi żeby żyć normalnie. 
- Ten Henry który patroluje ulice ze spluwą w ręku od paru dni? Tato, nie wiesz co to normalność.
- Nie pyskuj ojcu. - poczochrał mnie zadziornie - Pamiętaj, że jest gliną. 
- Strach się bać. 
Wytknęłam mu język, a ten chciał mnie uszczypnąć w bok,  jednak zrobiłam unik. Do kuchni weszła mama. 
- Kate, jak będziesz wracać ze szkoły to kup mi jakiś Gripex, czy coś. 
Wyglądała okropnie. Właśnie ciężko kaszlała. 
- Ej, przecież mamy nie chorują. - spojrzałam na nią z przerażeniem. 
- Rozumiem żart Kate... Ale żeby Lucy była chora, to się jeszcze nie zdarzyło. - był faktycznie zmartwiony. - Może wyskoczę teraz po te leki? 
- Apteka jest pod szkołą, a ja i tak pójdę jeszcze spać. 
- W sumie pójdę z tobą. 
- A ja - założyłam plecak i potargałam grzywkę. - Pójdę do szkoły.
Uśmiechnęłam się i pomachałam im na pożegnanie. 



***


I po co ja szłam do tej szkoły? Lekcje zostały odwołane po trzeciej godzinie z nakazu dyrektora. Dostał wiadomość by wszyscy uczniowie wrócili do domów i nie wychodzili z nich bez potrzeby. Oczywiście ''nie ma powodów do paniki''... Podczas ostatniego tygodnia słyszałam to zdanie chyba z tysiąc razy. 
Szłam spokojnie ulicą. Strasznie spokojnie. Żadnego samochodu, żadnych ludzi, jedynie z oddali widziałam dwójkę policjantów. Problem też w tym, że sklepy były w większości zamknięte. W tym również apteka. Mama będzie musiała żyć chyba na herbatkach z cytryną i mieć nadzieje, że to pomoże.
- Cześć wujo. - uśmiechnęłam się.
- Hej mała. - Henry odwzajemnił mój uśmiech. - Mam nadzieje, że idziesz do domu? 
- Owszem. 
Dochodzi 11, a tu już godzina policyjna... 
Weszłam do domu, odłożyłam plecak na stół w kuchni. W domu panowała straszna cisza, co było dziwne, chociażby dlatego, że Maja powinna już mieć włączone bajki, mama robić jej śniadanie, a tata czytać gazetę na głos, tak by mama wiedziała co się dzieje na świecie, ewentualnie pośmiała się z nim z żartów zamieszczonych na końcu gazety, ale tu nic. Postanowiłam pójść po pokoju małej. Wciąż spała. W drugiej kolejności ruszyłam na piętro by wejść do rodziców, drzwi były lekko uchylone, a z środka wydobywał się dziwny odgłos, coś kazało mi powoli podejść i zerknąć. 
Był to widok niemożliwy do wymazania z pamięci... Tata leżał na podłodze, a mama po prostu go jadła. Zakryłam usta ręką by nie krzyknąć. Tata pustym wzrokiem wpatrywał się w stronę drzwi. A mama... Nie... To nie była mama... Ten potwór zajmował się wyjadaniem jego flaków. Jednak po chwili uniosła głowę. Skamieniałam. Wydawało się jakby... coś wyczuła. Podniosła głowę i po prostu wąchała. Po cichu pobiegłam do kuchni, wiedziałam gdzie tata trzymał broń. A gdy byłam młodsza tłumaczył mi jak z niej korzystać. Stanęłam na blacie i wyjęłam ją z szafki, jednak nerwy nie przestawały dawać o sobie znać, upuściłam broń na podłogę, z oczu poleciały mi łzy i przełknęłam głośno ślinę. Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi na piętrze. Szła do mnie. Coraz bardziej zapłakana zeskoczyłam na podłogę, podniosłam broń i niepewnie wymierzyłam przed siebie. Usłyszałam, że mama spada ze schodów i bardziej zaniosłam się płaczem. Zbliżała się już do drzwi kuchni, patrzyła na mnie żółtymi oczami z których wyciekała ropa, a usta i ubranie miała brudne od krwi taty. 
- Mamo to ja. 
W odpowiedzi otrzymałam jakiś nie ludzki jęk. 
- Mamo proszę... 
Ręce trzęsły mi się tak strasznie, a przez łzy ledwo patrzyłam na oczy, zbliżała się.
- PROSZĘ - strzeliłam jej w ramię, jedynie delikatnie odrzuciło ją do tyłu. - MAMO TO JA! 
Otworzyła buzię i wydała z siebie jakiś dziwny ryk podchodząc bliżej wyciągnęła do mnie rękę.
- To ja... Kate. - wyszeptałam. - Proszę, mamo. 
Znów strzeliłam, tym razem gdzieś w brzuch, nawet nie drgnęła. W ułamku sekundy przypomniałam sobie filmik, spojrzałam jej w oczy, dzieliły nas jakieś dwa metry. 
- Kocham cię mamo. 
Strzeliłam jej w czoło, a ta poleciała na plecy i już leżała na podłodze, tak samo jak moja broń zaraz po oddaniu strzału. Padłam na kolana by zatracić się w rozpaczy. 
- Przepraszam. - wyszeptałam. - Tak strasznie przepraszam. 
Z histerii wyrwał mnie płacz Mai. Jednak sprawił, że kolejne łzy spłynęły mi po policzku. Ma dwa latka, a już straciła rodziców, postanowiłam się jednak uspokoić, by nie widziała mnie w takim stanie. Przetarłam buzie i weszłam do niej. 
- Co jest maluszku? - to było głupie pytanie, przecież strzały nie były wcale ciche, pewnie się przestraszyła. - No chodź do mnie. - wzięłam ją na ręce. - Wszystko w porządku, jestem tutaj jestem. 
Powoli się uspokajała, a ja miziałam ją po główce. W końcu przetarła oczka i oznajmiła, że chce jej się pić, więc podałam jej butelkę. Wówczas kiedy tak sobie piła ja patrzyłam przez okno z myślą, że w domu leży dwójka naszych martwych rodziców. Kiedy Maja skończyła pić, szybko ją przebrałam i postanowiłam wyjść z domu. Przycisnęłam ją do piersi by nie zobaczyła mamy. Gdy wyszłam z domu poczułam częściową ulgę. 
- Spacerek? - spytała mnie Maja. - Idziemy na plac zabaw? 
- Ja.. zobaczymy.
- KATE! -spojrzałam w kierunku ulicy, Maja ucieszyła się na widok wujka. - Słyszałem strzały, wszystko okej?
Podałam mu Maje, dołączył do nas jego partner pytając co się stało, pomachałam przecząco głową i znów zaczęłam płakać, ciągle pytali o co chodzi, jednak nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po chwili po prostu weszłam do domu, Henry kiwnął głową by jego partner poszedł za mną. Po chwili pokazałam mu w pokoju zwłoki mamy.
- Wzięłam broń taty. - wyjaśniłam i nie czekając na odpowiedź poszłam na górę.
- A gdzie twój tata?
- W pokoju, jadła go jak przyszłam. - wydawało się jakbym mówiła bez emocji, a ja po prostu byłam wyczerpana.
- Kate poczekaj!
W tym momencie ''tata'' wyszedł z pokoju i rzucił się na mnie i upadliśmy na ziemię, piszczałam i robiłam wszystko by nie zostać ugryziona, to nie trwało długo, usłyszałam strzał i padł na mnie ciężko. Próbowałam uspokoić oddech, po jakieś minucie zrzuciłam z siebie ciało i wstałam, bluzkę miałam całą we krwi, w końcu miał dziurę w brzuchu.
- Przykro mi Kate...
Znów wybuchnęłam płaczem.


***


- Gdzie jedziemy? - spytałam Henrego i Johna, bo jak się okazało tak miał na imię jego partner. 
- Widzisz. Twój tata był jednym z nas, więc czujemy obowiązek zapewnienia wam schronienia. 
- Ale gdzie? 
- W naszej bazie. - spojrzał na mnie John. - Na obrzeżach  miasta. Tam jest bezpiecznie. 
- Czyli chcesz powiedzieć, że nie jest bezpiecznie. - wymienili spojrzenia. - Dajcie spokój. Jestem duża i chcę wiedzieć, mam dość słuchania, że nie ma powodów do paniki i innych bzdur. 
- Nie, nie jest bezpiecznie. Ludzie zmieniają się w bestie i zjadają siebie nawzajem. Tak jak twoja mama, za to ci którzy zostali ugryzieni umierają i też się przemieniają. Tak jak twój tata. 
- Są jeszcze ci, którzy umarli po prostu ze starości. Też się zmieniają. 
- Bez ugryzienia? 
- Tak. - mruknął Henry. - Wszyscy są zarażeni. 
Spojrzałam na Maje która siedziała w foteliku i spała. Delikatnie pogładziłam ją po policzku. Po chwili zatrzeszczała krótkofalówka stojąca przed Johnem. 
- Baza do M330. 
- Jesteśmy.
- Przyjęliśmy zabójstwo dwójki małych dzieci, przy ulicy Kusocińskiego, jesteście w pobliżu? 
- O boże. - szepnęłam. 
- Mamy dwójkę cywilów w aucie, spróbuj w M214. 
- Bez odbioru. 
Doznałam szoku, najgorsze było to że przed chwilą minęliśmy te ulice. 
- Ostatnio to coraz częstsze. - John znów się do mnie odwrócił. - Ludzie tłumaczą się ciągle tak samo. 
- Niby jak można takie coś wytłumaczyć? 
- Po prostu nie chcą żeby ich dzieci żyły w takim świecie. 



***


5 minut wcześniej usłyszałam ''jesteśmy na miejscu'' była to taka typowa stacja wojskowa, przynajmniej tak to sobie wyobrażam, spory budynek otoczony grubym murem i metalowa bramą, w środku było czysto i panowała dosyć poważna atmosfera. 
- Mówiłeś, że co to jest? - spytałam wujka. 
- Baza. 
- Dziwnie, że jesteście tak doskonale przygotowani. 
Byłam oprowadzana. Mieli sporo łazienek, pokoi, dużą stołówkę, pokój z bronią, izolatki, miejsca zwane pracowniami, takimi jak laboratoria i pokoje pełne od komputerów. 
- Sugerujesz, że dopiero co to wybudowaliśmy, bo wiedzieliśmy co się stanie? - nie czekał na odpowiedź. - Nie. To tutaj stało jakiś czas, Teraz się przydało. Wiesz, baza ''na wszelki wypadek''.
Poszliśmy do salonu głównego, Maja się obudziła i przyszła się do mnie przytulić, usiadłam z nią na sofie. W pomieszczeniu było z dziesięciu innych funkcjonariuszy, niemal każdy siedział przy komputerze. Poza jednym. Siedział w rogu i wyglądał strasznie słabo. 
- Nic panu nie jest? - odezwałam się, wszyscy spojrzeli na mnie. 
- Do mnie mówisz? - skinęłam głową. - zatrułem się czymś. 
- Ah tak. - spoglądaliśmy na siebie badawczo. 
- A tak w ogóle mała, co tu robisz?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć mężczyzna padł na podłogę przez nagły napad kaszlu.
- Hej Don! - podbiegł do niego inny. 
- Już, już w porządku. - wstał. - Chyba pójdę się położyć. 
Zastawiłam mu drzwi. 
- Ludzie co z wami? 
- Dziewczynko... - odezwał się ktoś. 
- Jaka dziewczynko? Myślicie, że czemu tu jestem? Moim ojciec był Henry Duke. Kojarzycie? Tak był. A to dlatego, że moja mama zachorowała, poszła się położyć, a trzy godziny potem widziałam jak zjada jego zwłoki. - spojrzałam na tego Dona z niechęcią. - Chcecie go gdzieś położyć? Proponuję izolatkę. 
- Kate może mieć racje. - poparł mnie wujek. 
- Jaką racje? Przychodzi jakaś smarkula i się rządzi. Po prostu się przeziębiłem, okej? 
- Przed chwilą mówiłeś, że się zatrułeś. 
- Słuchaj młoda... - podszedł do mnie wyraźnie rozeźlony, ale wujek zagrodził mu drogę. 
- Don, myślę że przebolejesz jedną noc w izolatce i udowodnisz, że wszystko okej. - potem zwrócił się do Johna. - Zaprowadź go i zgarnij po drodze Willa. Kaszle od rana. 
- Może mianujesz te małą szefem, jak ma się tak rządzić i doskonale wszystko wie? - rzucił mężczyzna który pomógł wcześniej kaszlącemu. 
- Przemyśle to. - odpowiedział Henry szorstko. - Kate, weź Maje. Pokaże wam pokój. 
Tak właśnie było, przesiedziałam w nim z Mają resztę dnia i poszłyśmy spać. 
Gdy wstałam rano Maja jeszcze spała, postanowiłam pójść do stołówki, którą pokazał mi dzień wcześniej Henry, zobaczyłam spore zebranie przed izolatkami. 
- Szefowa przyszła. - usłyszałam głos wujka. 
Podeszłam do nich, przed izolatką w ścianę wmontowany był mały monitor, po to by było widać co dzieje się w środku. 
- Zmienili się. - szepnęłam patrząc na przemian na oba monitory, ludzie którzy dzień wcześniej byli policjantami chodzili bez celu po swoich izolatkach. Ich skóra była dziwnie szara, a z oczu ciekła im ropa.




***

Leżałam na łóżku. Już z miesiąc minął od momentu jak naszą ''bazę'' trafił szlag, policjanci masowo chorowali, no i zostaliśmy napadnięci przez tych zmienionych. Henry wpakował w nas w auto i uciekliśmy, jednak zaraz po tym on też odszedł. 
- Trzeba przyznać, że ci co tu mieszkali mieli niezłe mieszkanko co nie? 
- Najważniejsze, że mieli jedzenie.
Wymieniłam z Chrisem blade uśmiechy, poznałam go chwile po odejściu wujka, spotkaliśmy się na ulicy. I tak żyjemy, włamujemy się do mieszkań, znajdujemy jedzenie, bierzemy noże, znaleźliśmy nawet ze dwie spluwy, jednak ja i tak zawinęłam parę z naszej bazy. 
- Spędzimy tu noc, czy ruszamy dalej? - spytał.
- Zostańmy, Maja musi trochę odpocząć, my z resztą też. 
- To pójdę do drzwi...
- Nie róbmy wart. Po prostu chodź się z nami położyć, nic się nie stanie. 
Ułożył się obok mnie, złapał mnie za rękę. Razem patrzyliśmy na śpiącą Maje. Chris znów zadał pytanie:
- Dokąd jutro pójdziemy? 
- Przed siebie Chris... Przed siebie. 



***

- Obóz? 
- Tak, obóz. - odparł facet który przedstawił się jako Aaron. - Jest nas może 15 osób, mieszkamy w byłym zakładzie poprawczym. 
- Macie jedzenie? Broń? Ogrodzenie? - spytał Chris. 
- Mamy i ciągle zdobywamy. Widzicie, robimy wypady do marketów czy innych miejsc. - nie odpowiedzieliście. - To... idziecie ze mną? 
- Jesteś tu sam? - spytałam niepewnie. 
- Jest ze mną Melanie, moja dziewczyna. Jechaliśmy do pobliskiego marketu, zabierzcie się z nami. 
- A moja siostra? 
- Może zostać z tobą w aucie. - uśmiechnął się łagodnie. - Melanie siedzi w aucie za rogiem. To... jak będzie? 
Spojrzałam na Chris a on na mnie, skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w kierunku auta.

***


Byliśmy już po wypadzie i właśnie dojeżdżaliśmy do bram ich obozu. Po drodze Aaron i Melanie zapoznawali nas z obowiązkami, po przyjeździe mieliśmy zostać oprowadzeni. Spojrzałam z uśmiechem na Maje, teraz mieliśmy być bezpieczni i czyści... W pobliżu ośrodka są działki, na niektórych znaleźli stare studnie, więc stamtąd pobierają wodę i wystawiają na słońce by bardziej się zagrzała. Szczyt marzeń to to nie jest, ale tyle nam wystarczyło. Mała bawiła się pluszowym króliczkiem którego Chris zawinął z marketu. Melanie spojrzała na nią, a potem na mnie. 
- Nie pyta o rodziców? 
- Z początku to robiła... Mówiłam, że są w pracy i nie wiedzą kiedy przyjdą. Nawet nie wiem czy ich pamięta. 
- Z resztą niewiele już mówi. - dokończył Chris, a ja pogładziłam ja po policzku. 
- Jesteśmy. - oznajmił Aaron.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że wjechaliśmy już przez bramę. Zaparkowaliśmy, Chris wziął jedną z naszych toreb i Maje, ja chwyciłam dwie inne torby. Rozejrzałam się po dużym placu, po prawo sadzili owoce i warzywa, na powitanie wyszło nam parę osób. Spojrzałam z uśmiechem na mojego towarzysza, ale on patrzył się jak zaczarowany w ten komitet powitalny. Podążyłam za jego wzrokiem. Jeden brunet, na oko w naszym wieku patrzył się w ten sam sposób na Chris
- Nie... - szepnął Chris upuszczając torbę, podeszłam i wzięłam od niego dziecko.
- Już się dzieciaka dorobiłeś? - wyszczerzył się ten drugi.
- Daniel!
Chłopcy podeszli do siebie i powitali się tzw. ''niedźwiadkiem''
- No ładnie. - odezwał się Aaron.
Później dowiedziałam się, że ten brunet na imię ma Daniel, a przed wybuchem epidemii byli najlepszymi przyjaciółmi.


***


Po zakwaterowaniu, w małym aczkolwiek przytulnym pokoju Melanie oprowadzała mnie, a Daniel zajął się Chrisem. Maja z kolei bawiła się z jakimiś dziećmi w świetlicy. Dowiedziałam się, że są grafiki w pralni, na polu, w spiżarni, w kuchni i ogólne jeśli chodzi o sprzątanie korytarzy. Są też wypady, o których wspominali wcześniej. Byłam w zbrojowni, już teraz była nieźle wyposażona, dołożyłam tam swoją broń, byłam tez w spiżarni, nie było tego jakoś dużo, ale nie głodowali. Mieli zasady typu: żadnych kłótni, bijatyk, hałasu. Dobrze zorganizowana grupa. Dochodziłyśmy do świetlicy. 
- Ogólnie jest nas 22 osoby. Liczę już z wami. Co o tym sądzisz?
- Niesamowite, że na was wpadliśmy. 
- Dobrze. Myślę, że szybko się dostosujecie. A teraz idź do siostry. - uśmiechnęła się i poszła. 
Weszłam do świetlicy i spojrzałam na Maje. W końcu będzie bezpieczna. 



***


- Kate! Kate, wracaj do auta! 
Z zamyśleń wyrwał mnie głos Chrisa, wskoczyłam na przyczepę, a Aaron przyśpieszył.
- Dziewczyno, co z tobą? Prawie nas dogonili! 
- Zamyśliłam się. - odpowiedziałam wtulając się w jego tors. 
- Chyba lepiej dla wszystkich żebyś więcej nie wpadała w głębsze refleksje. - dogryzła mi Andrea. 

________________________________
Rozdział właściwie wyjaśniający początkowe losy Kate. Prawdopodobnie ostatni.